poniedziałek, 10 listopada 2014

62. Skrzecząca butelka



    
  Mały Tomek miał sześć lat, kiedy mama urodziła maleńką siostrzyczkę. Trochę był zawiedziony, bo myślał, że siostrzyczka będzie się z nim bawić, ale okazało się, że ona tylko śpi albo je mleczko i nic więcej. Pewnego dnia mama zapytała Tomka:
      - Jakie imię wybierzemy dla twojej siostrzyczki?
      - Będziemy ją nazywać Kasia.
      - Dlaczego Kasia? Jest jeszcze wiele imion ładnych.
      - Mamo. Mam koleżankę w przedszkolu, która nazywa się Kasia i ona jest zawsze wesoła, bawi się ze wszystkimi, z nikogo się nie śmieje i nikomu nie dokucza. Może nasza Kasia też będzie wesoła i nie będzie mi dokuczać.
      - Dobrze. Niech będzie Kasia. Mnie się też to imię podoba – powiedział tata.
      Po narodzinach siostrzyczki Tomek zostawał w domu i nie chodził już do przedszkola. Trochę nudziło się mu w domu, bo mama nie mogła bawić się z nim. Cały czas zajmowała się Kasią, a Tomka pytała tylko:
      - Umyłeś ząbki, nie jesteś głodny? – i znowu zajmowała się Kasią.
      - Dobrze, że jest już wiosna i ciepło, może na podwórku znajdę sobie jakieś zajęcie i nie będę się nudził – pomyślał Tomek i zaraz po śniadaniu wychodził na wielkie podwórko.

piątek, 24 października 2014

61. Baletnica




       Dawno temu, kiedy Amelka jeszcze nie chodziła do przedszkola bardzo lubiła oglądać w telewizji taniec. Najbardziej podobały się jej baletnice. Pewnego letniego dnia Amelka pojechała w odwiedziny do cioci Teresy. Zaraz po przyjeździe ciocia zaprowadziła dziewczynkę do pokoju, w którym było pełno półek, na których siedziały albo stały przeróżne lalki.
        - Zbieram lalki, ale możesz się nimi bawić i jedną, która ci się najbardziej podoba podaruję ci – powiedziała ciocia i zostawiła dziewczynkę samą z lalkami.
        Amelka długo oglądała lalki. Wszystkie były bardzo ładne.  Ciocia sama szyła ubranka dla lalek więc można ich było rozbierać i przebierać do woli. Niestety lalek było tak dużo, że Amelka nie wiedziała, którą wybrać. Już miała poprosić mamę, żeby pomogła jej wybrać, gdy nagle zobaczyła porcelanową figurkę baletnicy. Baletnica stała na małym podeście na paluszkach stopki, a drugą nóżkę miała uniesioną do góry. Obie ręce miała uniesione do góry i wyglądała jakby tańczyła.  Złapała figurkę i pobiegła do cioci.

środa, 1 października 2014

60. Skarb Matyldy



      W pewnym mieście na ulicy Migdałowej stały sobie domki bardzo podobne do siebie. Chociaż z daleka były podobne to z bliska można było odróżnić ich od siebie, ponieważ każdy domek miał inne drzwi wejściowe. Jeden miał drzwi koloru brązowego, drugi miał zielone drzwi, czwarty różowe a piąty niebieskie. Przed każdym domkiem rosły piękne kwiaty.
       Po drugiej stronie ulicy był duży plac zabaw dla dzieci, a obok niego boisko z dwoma bramkami i koszem do koszykówki.

środa, 6 sierpnia 2014

59. Czy na chmurkach mogą mieszkać ludzie?

      Pewnego letniego dnia Kuba, Igor i Hania przyjechali do babci i dziadka w odwiedziny. Ponieważ wakacje jeszcze się nie skończy babcia zaproponowała:
      - A może zostaniecie u mnie cały tydzień. Konfitury i przetwory już zrobiłam będę więc mogła się z wami całe dnie bawić.
      - To wspaniały pomysł! – wykrzyknęły prawie jednocześnie dzieci.
      - Cieszę się, ale musimy zapytać rodziców czy możecie zostać?
      - Możecie zostać. Jutro podrzucę wam ubranka na zmianę – powiedziała mama.

czwartek, 3 lipca 2014

58. Turniej rycerski

         W miasteczku, w którym mieszkał Kacperek. Filipek i Amelka była niewielka góra, na której były ruiny średniowiecznego zamku. W dole obok góry przepływała rzeka. Widok z góry na rzekę i na miasto był wspaniały. Pewnego letniego dnia dzieci poprosiły babcię:                     
      - Babciu, jak jutro będzie ładna pogoda, to może pójdziemy na zamek?
      - Dobrze. Zabierzemy ze sobą koc i kanapki to urządzimy sobie piknik – zdecydowała babcia....

piątek, 13 czerwca 2014

57. Przygoda w lesie


     Pewnego dnia po powrocie z przedszkola babcia zapytała Natalkę:
     - Jak rozwiązało się twoje zmartwienie w przedszkolu? Wszystko jest już w porządku? Nikt cię już nie przezywa?
     - Tak. Wszystko skończyło się dobrze – i dziewczynka opowiedziała jak to było.
     - Babciu, czy ciebie też jakoś przezywali w przedszkolu?
     - Do przedszkola nie chodziłam, ale przezywali mnie w szkole w pierwszej klasie...


piątek, 30 maja 2014

56. Przylepka

      Natalka skończyła już pięć lat i chodziła do przedszkola. Była w trzeciej grupie, czyli w straszakach. Bardzo się z tego cieszyła i byłoby wszystko dobrze, gdyby nie rozstanie z rodzicami, rano po przyjściu do przedszkola. Po rozebraniu się nie chciała iść do swojej grupy tylko przylepiona do ręki mamy lub taty długo siedziała w szatni, co i rusz mówiąc:
     - Jeszcze tylko chwilkę i zaraz pójdę.
     - Natalko, tych chwilek było już chyba ze sto, musisz iść do grupy, bo później dzieci mogą się z ciebie śmiać.
     - Dzieci nic nie zauważą i nie będą się śmiać - odpowiadała ze łzami w oczkach...

piątek, 16 maja 2014

55. "Zła godzina"

     Agatka, Marcin i Jacek po powrocie z nad morza resztę wakacji spędzali u cioci Józi i wujka Bronka na wsi. Bardzo lubili ciocię i wujka, a jeszcze bardziej lubili całymi dniami biegać po wielkim podwórku, po ogrodzie lub na łące. Tym razem przyjechała z nimi babcia, żeby przygotowywać posiłki dla wszystkich i w wolnej chwili pomagać cioci i wujkowi w pracach polowych. Tego roku było bardzo upalne lato i dzieci zamiast biegać wolały siedzieć w domu. Szczególnie polubiły duży pokój od północy, w którym było chłodniej niż na powietrzu. Wtedy babcia nie pomagała cioci w polu, ale zostawała z dziećmi. Wspólnie wymyślały różne zabawy i nigdy im się nie nudziło.
     Pewnego dnia Marcin nie pozwolił bawić się Jackowi jego samochodzikami. ...

sobota, 3 maja 2014

54. Księżniczka

     Mała Amelka, gdy nauczyła się mówić poprosiła rodziców, babcie i dziadków, aby wszyscy nazywali ją księżniczką. Najbardziej lubiła bajki o księżniczkach i po powrocie z przedszkola codziennie ktoś musiał przeczytać jej  bajkę, oczywiście o księżniczce. Kiedy wypatrzyła w sklepie lub na wystawie książeczkę o księżniczce, której jeszcze nie miała, stała tak długo, aż uprosiła rodziców, żeby jej tą książeczkę kupili. Zawsze wówczas mówiła: ...

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

53. Wesoła gra

     Jacek i Agatka mieszkali z babcią w miejscowości, w której mama pracowała. Ponieważ babcia była chora i potrzebowała dużo spokoju dzieci chodziły do przedszkola. Kiedy Jacek skończył już cztery lata, a Agatka sześć lat mama powiedziała:
     - W wakacje wyprowadzamy się do innej miejscowości. W pracy złożyłam wniosek na mieszkanie. Rozpatrzyli go pozytywnie i dostaniemy dwa pokoje z kuchnią w bloku na czwartym piętrze.
     - A czy będę miał swój pokój – dopytywał się Jacek... 

środa, 9 kwietnia 2014

52. Ja urosnę będę nauczycielką.

     Pierwszy raz Renatka poszła do przedszkola, gdy skończyła sześć lat. Bardzo jej się tu podobało. Miała teraz dużo koleżanek i kolegów. W domu nie miała z kim bawić się, bo nie miała rodzeństwa. Najbardziej podobała się jej praca pani wychowawczyni.
    Po powrocie z przedszkola Renatka przebierała się w sukienki i buty mamy, w pokoiku na łóżeczku sadzała w rządku wszystkie swoje lalki, Rózię, Zuzię, Agnieszkę i Gosię, a potem brała niewielki kijek i bawiła się w przedszkole. Swoim lalkom wydawała różne polecenia. Wskazywała poszczególne lalki kijkiem i mówiła: ...

niedziela, 30 marca 2014

51. Czy można kłamać?

     Mały Jacuś miał starszą siostrę Agatkę, która chodziła już do szkoły. Zazdrościł jej troszkę, bo on musiał zostawać w domu z babcią. Bardzo często robił  w jej pokoiku wielki bałagan, ale tak cicho, żeby babcia nie słyszała. Kiedy Agatka wracała ze szkoły wołała Jacka i pytała:
     - Jacek, dlaczego zrzuciłeś wszystkie moje zabawki z półek?
     - Ja się tu nie bawiłem. Na pewno to ty zrobiłaś przed wyjściem z domu, jak czegoś szukałaś.
     - Dzisiaj nic nie szukałam i nie zostawiłam takiego bałaganu – wołała zdenerwowana dziewczynka.
     Do pokoju weszła babcia.
     - Jacek musisz pomóc siostrzyczce pozbierać zabawki.
     - Ale ja tego nie zrobiłem – kłamał Jacek.
     - Nie widziałam, kto to zrobił, ale teraz pomożesz Agatce i będziesz pilnował pokoju, żeby jakiś ktoś nie zrobił znowu bałaganu.
     Jacek z wielką niechęcią pomagał siostrze, choć dobrze wiedział, że to on zrobił ten wielki bałagan. Zdawało mu się, że jest to bardzo zabawne, gdy wszyscy zastanawiają się, kto to zrobił, a on nie przyznawał się do tego, bo nikt nie widział i można było oszukać, że jest się niewinnym. Zdarzało mu się rozlać wodę i powiedzieć, że to zrobiła Agatka, schować tacie gazetę i powiedzieć, że to babcia ją zabrała lub pukać do drzwi, żeby wszyscy myśleli, że ktoś do nich przyszedł i trzeba otworzyć drzwi.
     Mama i tata, a czasami babcia długo tłumaczyli mu, że te jego kłamstwa nie są wcale śmieszne i utrudniają wszystkim życie. A Jacek, choć wiedział, że to jego wina wolał kłamać i obrażać się na wszystkich za to, że wszyscy go podejrzewają, a przecież jak psocił nikt nie widział i nie powinni go oskarżać o kłamstwo.
     Kiedy Jacek skończył pięć lat rodzice zapisali go do przedszkola. Bardzo podobało mu się w przedszkolu. Zaprzyjaźnił się z dziećmi i wszystko było by dobrze, gdyby Jacek znowu nie zaczął kłamać. Po kilku jego kłamstwach pani posadziła go przy swoim stoliku i długo rozmawiała z nim na temat jego zachowania.
     - Jacku, czy wiesz jak bardzo boli serduszko osobę lub dziecko, które oskarży się o kłamstwo a jest niewinne. Traci się wtedy kolegów i przyjaciół, bo nikt nie ufa osobie takiej, co kłamie, bo zabawa z kłamczuchem może skończyć się źle.
     - Chcę się bawić ze wszystkimi, bo bardzo mi się tu podoba. Nie będę już więcej kłamał ani tu w przedszkolu, ani w domu.
     Przez kilka dni było naprawdę wspaniale. Jacek, gdy źle coś zrobił szybko się do tego przyznawał i naprawiał błąd. Dzieci znowu go bardzo polubili i chętnie się z nim bawili.
     Po upływie tygodnia do przedszkola przyszedł nowy kolega Igor. Nowy kolega podobnie jak Jacek zaczął psocić i kłamał, że on tego nie zrobił tylko inne dzieci. Tak się jakoś układało, że Jacek był zawsze w pobliżu rozrzuconych zabawek i Igor wskazywał Jacka, że to on zrobił.
     - Ja tego nie rozrzuciłem – tłumaczył się Jacek.
     Taka sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy i dzieci znowu podejrzliwie patrzyły na Jacka. W końcu Marysia powiedziała:
     - Znowu kłamiesz. Nie będziemy się z tobą bawić.
     - To nie ja, naprawdę przestałem już kłamać – tłumaczył się.
     Dzieci odsunęły się od niego, został sam z rozrzuconymi nie przez niego klockami. Z żalu, że dzieci mu nie wierzą rozpłakał się. Właśnie w tej chwili zrozumiał, jak bardzo boli serduszko, gdy ktoś niesłusznie oskarża niewinną  osobę, a przecież niedawno on oskarżał inne dzieci, bo uważał, że to jest śmieszne.
     Pani popatrzyła na Jacka i domyśliła się wszystkiego, więc stanęła w obronie chłopca i zapytała:
     - Czy ktoś widział, jak Jacek rozrzuca te zabawki?
     Niestety nikt nie widział, tylko Igor zawołał:
     - To na pewno Jacek, a teraz nie chce sprzątać.
     - Pomóżcie dzisiaj pozbierać Jackowi zabawki, a jutro porozmawiamy na ten temat.
     Następnego dnia Jacek nie przyszedł do przedszkola. Był chory i musiał leżeć w łóżeczku. I właśnie tego dnia Igor spóźnił się. W szatni powiesił swoje ubranko i już miał iść do sali, gdy wpadł na wspaniały pomysł. Poprzekładał ubranka dzieci do różnych półek i pomyślał, – ale się będą złościć, jak nie będą mogli znaleźć swoich ubrań, a jak pani zapyta, kto to zrobił to powie, że Jacek.
     Gdy wszedł do sali dzieci kończyły już śniadanie. Pani powiedziała:
     - Zjedz szybko, bo zaraz idziemy na spacer.
     - Nie jestem głodny, jadłem śniadanie w domu. Możemy już iść.
     W szatni zrobił się okropny bałagan. Nikt nie mógł znaleźć swoich rzeczy tylko Igor ubrany śmiał się z dzieci. Pani bardzo się zdenerwowała i zapytała:
     - Kto pomieszał wszystkie ubranka?
     - To na pewno Jacek – powiedział głośno Igor.
     Pani i wszystkie dzieci odsunęły się od Igora i popatrzyły na niego ze smutkiem, a potem wszyscy razem prawie jednocześnie zapytały:
     - Czy widziałeś jak to robił Jacek? 
     - Tak – odpowiedział pewny siebie Igor.
     - To powiedz nam, gdzie jest teraz Jacek, bo musimy go ukarać za robienie bałaganu? – zwróciła się do niego z pytaniem pani.
     Igor chciał pokazać palcem Jacka, ale nie było go miedzy dziećmi.
     - Chyba się gdzieś schował, bo go nie widzę – odpowiedział niepewnie.
     - Nie widzisz go, bo dzisiaj nie przyszedł do przedszkola. Jest chory – powiedziała pani i zapytała Igora – to ty ostatni wszedłeś do sali, więc ty to zrobiłeś. Prawda?
     - Tak – odpowiedział Igor i zrobił się cały czerwony.
     - No teraz nie mogłeś oskarżyć Jacka o kłamstwo. Myślę, że wiele rzeczy zrobiłeś ty, a nie Jacek. Jak wyzdrowieje i przyjdzie do przedszkola to musisz go przeprosić – potem zwróciła się do dzieci i dodała – chyba wszyscy przeprosimy Jacka za to, że mu nie wierzyliśmy.
     Po znalezieniu swoich rzeczy dzieci szybko się ubrały i stanęły parami. Niestety tylko Igor nie miał pary, bo nikt nie chciał z nim iść. Musiał, więc zostać w młodszej grupie do ich powrotu.    
      Kiedy Jacek wyzdrowiał i przyszedł do przedszkola dzieci przeprosiły go, a Igor nie tylko przeprosił Jacka, ale jeszcze dodatkowo przyrzekł pani i wszystkim dzieciom, że już nie będzie więcej kłamał.

środa, 19 marca 2014

50. Co zbierał Bartek?

     Mały Bartuś już od najmłodszych lat zbierał różne rzeczy. Jak tylko nauczył się chodzić znosił mamie małe robaczki.
     - Nie zbieraj tych robaków, bo może któryś cię ugryźć i będzie bardzo bolała rączka.
     Jednak Bartek wcale nie słuchał mamy. Pewnego dnia złapał osę i biegł do mamy pokazać, co ma. Osa chciała się wydostać z zaciśniętej rączki. Bartek zacisnął mocniej piąstkę, żeby robaczek mu nie uciekł i w tym czasie osa mocno go użądliła. Gdy przybiegł do mamy rączka bardzo bolała i mama z wielkim trudem otworzyła rączkę chłopca, bo zamiast puścić osę ściskał ją coraz mocniej. Z małej rączki mama szybko wyciągnęła żądło. Rączka jednak bardzo bolała i mocno spuchła. Trzeba było zrobić zimny okład, by rączka mniej bolała.
     Po tej przygodzie Bartek już nie zbierał robaczków i nie łapał owadów. Natomiast zaczęły podobać się mu ślimaki. Zbierał je do pustych słoików, niewielkich pudełek a nawet do niektórych zabawek. Wrzucał im tam świeżą trawę, sałatę lub jakieś inne roślinki. Miał ich bardzo dużo. Na całym podwórku w każdym zakamarku można było znaleźć jakieś naczynko ze ślimakiem. Pewnego dnia zerwała się wielka wichura i słychać było nadciągającą burzę. Bartek bardzo bał się o swoje ślimaki, żeby nic im się nie stało, więc wszystkie zabrał do domu do swojego pokoju. Wielka wichura uszkodziła linie elektryczne i w całej okolicy nie było światła. Bartek nie zdążył pozakrywać ślimaków. Miał nadzieję, że po ciemku nie będą wychodzić ze swoich naczynek, a rano je znowu wszystkie wyniesie na podwórko i nikt nie będzie wiedział, że ślimaki nocowały w domu. Niestety stało się inaczej. W wszystkie słoiki i naczynka były puste, bo ślimaki porozchodziły się po całym domu. Bardzo się starał zebrać je szybko i wynieść z domu, ale to się nie udało. Najpierw mama idąc do łazienki nadepnęła na dwa ślimaki i całkowicie je rozmaśliła. Została tylko wielka plama z rozgniecionych ślimaków. Potem tata nadepnął tak pechowo na dwa następne ślimaki, że poślizgnął się i przewrócił rozbijając mocno głowę.
Podnosząc się głośno krzyknął:
     - Dość już tych ślimaków. Masz je wszystkie wyrzucić. Więcej ich nie zbieraj.
     - Dobrze. Już ich zbieram i wyniosę na łąkę, żeby mogły sobie pójść – Bartek odpowiedział prawie ze łzami w oczach.
     Mama przytuliła synka i powiedziała:
     - Nie zbieraj już żadnych robaków i owadów. Można zbierać zupełnie inne rzeczy.
     - Ale co ja mógłbym zbierać? – dopytywał się.
   - Dzieci i dorośli zbierają różne naklejki, karty, znaczki, monety a nawet ładne kamyki – dodał tata.
    - Dobrze to może będę zbierał kamienie.
   - To mają być małe kamyczki, a nie wielkie kamienie – wyjaśniła mama, ale tego Bartek już nie słyszał.
     Ponieważ Bartek zbierał wszystkie kamienie, jakie znalazł rodzice zabronili trzymać je w domu. Chłopcu podobały się nawet takie duże kamienie, że ledwo mógł je udźwignąć. Na podwórku obok piaskownicy szybko urosła duża kupka różnej wielkości kamieni.
     Pewnego razu przyjechała do Bartka ciocia Ania. Gdy zobaczyła kamienie powiedziała:
     - Wiesz co, z tych kamieni można zrobić piękny skalniak.
     - A co to jest skalniak? – dopytywał się chłopiec.
     - Te kamienie można ułożyć w rogu podwórka i posadzić wokół nich ładne roślinki. Będzie to bardzo ładnie wyglądać.
     - To tak jak u ciebie ciociu? – zapytał Bartek.
    - Tak – potwierdziła ciocia i dodała – jak chcesz to pomogę ci go zrobić i razem posadzimy roślinki.
    - Dobrze, ale co ja będę teraz zbierał? – martwił się Bartek.
   - Za tydzień są dziadka urodziny. Będziesz z rodzicami na tych urodzinach, poproś dziadka niech ci pokaże swoje zbiory, bo on jest też zapalonym zbieraczem.
     - A co zbiera dziadek? – dopytywał się.
     - Nie będę ci mówiła. Najlepiej jak sam zobaczysz.
     Bartek z niecierpliwością czekał na wyjazd do dziadka. Okazało się jednak, że dziadek jest tak bardzo zajęty, że nie ma czasu na rozmowę z wnuczkiem. Już myślał, że nie uda mu się zobaczyć dziadka zbiorów, ale po obiedzie dziadek zawołał go do siebie:
     - Wiem, że lubisz zbierać różne rzeczy. Chodź do mojego pokoju to pokażę ci, co ja zbieram.
     W pokoju na regale były poustawiane klasery ze zbiorami. Na dolnych pólkach było dużo klaserów ze znaczkami pocztowymi. Chłopiec zaczął oglądać znaczki
     - Dziadku każdy znaczek jest inny. Czy nie masz dwóch jednakowych? – zapytał.
     - W tych dużych klaserach nie ma jednakowych. Tylko w tym, który stoi na końcu są powtórki, czyli takie same – i dodał – a w tamtych klaserach są monety.
     - Czy też każda jest inna?
     - Tak. Jak chcesz to mogę dać ci pusty klaser i będziesz zbierał swoje monety.
     - Dobrze wezmę. Taki zbiór będę mógł trzymać w domu.
     Bartek podziękował dziadkowi. Pokazał rodzicom klaser i powiedział co teraz będzie zbierał. Po pewnym czasie uznał, że zbieranie monet to trochę nudne zajęcie i kiedy poszedł do szkoły zaczął zbierać tak jak inni chłopcy najpierw samochodziki, potem gormity, ale najwięcej miał kart piłkarzy. W kilku albumach jego piłkarze poukładani byli drużynami. Bardzo pilnował, aby żadna karta się nie powtórzyła. Jeśli dostał taką samą kartę, jaką miał to wymieniał się z kolegami.
      - Muszę mieć w moich albumach porządek, bo jak przyjedzie dziadek to musi zobaczyć, że ja tak jak on potrafię naprawdę zbierać – tłumaczył rodzicom, którym  bardzo podobała się kolekcja synka.
       Bartek zbierał jeszcze i inne rzeczy. Jego zbiory stały ustawione na półeczkach. Czasami do nich wracał, a niektóre oddał młodszym dzieciom, które tak jak on zajmowały się swoimi zbiorami. 

piątek, 7 marca 2014

49. Magiczny pocałunek mamy.

     Dawno, dawno temu, kiedy Kuba miał cztery latka bardzo lubił przyjeżdżać na wieś do babci Danusi. Bawił się wówczas na wielkim podwórku i zawsze odkrywał coś nowego. Tego dnia bawiła się z nim jego starsza o dwa lata siostrzyczka Agnieszka.
     - Mama kazała mi bawić się z tobą, żebyś gdzieś nie wszedł i nie zrobił sobie krzywdy.
     - Coś ty, przecież ja już wszystko umiem i wiem jak się bawić – starał się uspokoić siostrę.
     - Dobrze, ale ja będę tu blisko i w razie, czego zawołaj – odpowiedziała Agnieszka.
     Chociaż podwórko babci znał dobrze, to wciąż odnajdywał jakieś nowe rzeczy. Te, które uważał, że mogą mu się przydać chował do niewielkiej skrzynki w kącie podwórka. To były jego skarby. Nie wolno mu było jedna zbierać żadnych ostrych rzecz np.: kolorowych szkiełek z potłuczonych butelek lub słoików, metalowych ostrych blaszek lub ostrych metalowych prętów. Babcia wiedziała, że właśnie te rzeczy najbardziej interesują Kubę, więc starała się, żeby takich rzeczy nie było na podwórku. Tego jednak dnia Kuba znalazł niewielki gruby pręt ostro zakończony. Chciał go schować do swojej skrzynki, ale zobaczył, że babcia idzie w jego stronę.
     - Oj, źle. Babcia mi go zaraz zabierze – pomyślał Kuba i szybko chciał zamknąć swoją skrzynkę. Pokrywa skrzynki wysunęła mu się z rączki i opadła na drugą rączkę, której Kuba nie zdążył zabrać. Rączka tak bardzo zabolała, że chłopiec krzyknął. Babcia i Agnieszka szybko przybiegły do niego. Kuba pokazał stłuczoną rączkę. Obie dokładnie obejrzały jego rączkę i Agnieszka powiedziała:
     - Musisz szybko iść do mamy. Jak mama pocałuje cię w to bolące miejsce to od razu przestanie cię boleć rączka.
     - Nie śmiej się ze mnie, naprawdę boli mnie ta ręka – ze łzami w oczach odpowiedział jej chłopiec.
     - Ona nie żartuje. Mamy pocałunek jest magiczny i po nim naprawdę przestanie cię boleć – poparła Agnieszkę babcia.
     Mama była w domu zajęta gotowaniem obiadu, ale gdy Kuba wszedł od razu domyśliła się wszystkiego. Wzięła w swoje ciepłe dłonie rączkę Kuby, delikatnie ją roztarła i pocałowała. Kuba zrobił wielkie oczy i już wesoło zawołał:
     - Dziękuję ci mamo, naprawdę mnie przestała boleć ręka.
     Kiedy po chwili wyszedł na podwórko Agnieszka zapytała:
     - No i co, pomogło?
     - Tak, miałyście rację. Od razu przestało boleć.
     Chłopiec zapamiętał sobie radę siostrzyczki i babci i jeszcze nieraz przybiegał do mamy, żeby pocałowała bolące miejsce swoim magicznym pocałunkiem.
     Pewnego razu przewrócił się i mocno stłukł kolanko. Przybiegł do domu, ale mamy nie było. Tata widząc zapłakanego Kubę powiedział:
     - Może ja spróbuję – i pocałował Kubę w policzek. Kolanko jednak nie przestało boleć. Chłopiec z płaczem czkał niecierpliwie na powrót mamy. Kiedy mama wróciła od razu zajęła się nóżką Kuby. Starannie obmyła rozbite kolanko. Przykleiła nieduży plasterek i pocałowała kolanko, które natychmiast przestało Kubę boleć.
     - Tato, nie gniewaj się, ale tylko mama potrafi tak zrobić, żeby nic nie bolało.
     Pewnego dnia w pokoiku Kuby i Agnieszki przepaliła się żarówka. Tacie nie chciało się iść po drabinę do piwnicy, wziął więc krzesło i próbował wykręcić zepsutą żarówkę. Przez nieuwagę postawił krzesło na niewielkim klocku Kuby i kiedy wszedł na nie, zachwiało się mocno. Tata stracił równowagę i spadł z krzesła. Gdy podniósł się z podłogi bardzo bolała go ręka. Kuba szybko pobiegł do mamy, by przyszła i pocałowała rękę taty. Mama obejrzała rękę, pocałowała ją, ale zdecydowała:
     - Natychmiast musimy zawieźć tatę do lekarza, bo ręka puchnie i może być pęknięta.
     U lekarza okazało się, że mama miała rację, bo po prześwietleniu ręki lekarz nałożył na rękę gips i powiedział, że teraz musi odpoczywać i nić tą ręką nie robić. Po kilku dniach przyjechała do Kuby i Agnieszki babcia Marysia, czyli mama taty. Po przywitaniu Kuba z wielkim żalem zwrócił się do babci:
     - Babciu, dlaczego nie przyjechałaś jak tata spadł z krzesła, przecież ty jesteś mamą taty i gdybyś była wtedy u nas to pocałowałabyś tatę w tę bolącą rękę. Przestała by go boleć i gips byłby niepotrzebny.
     - Kubusiu, co ty wygadujesz? – dopytywała się zdenerwowana babcia.
     - Oj, babciu, babciu. Czy ty nie pamiętasz, że mamy pocałunek jest zawsze magiczny, bo po nim przestaje boleć bolące miejsce. Moja mama pocałowała rękę taty, ale całusek nie zadziałał, bo przecież mamą taty jesteś ty babciu.

wtorek, 25 lutego 2014

48. Biedroneczko leć do nieba...

     Tadek skończył sześć lat i uważał, że jest już prawie dorosły, bo za rok idzie do pierwszej klasy. Jego siostrzyczki Małgosia i Kasia już chodziły do szkoły i strasznie im zazdrościł. Był przekonany, że jest najmądrzejszym chłopcem i zachowywał się tak jakby wszystkie rozumy świata pozjadał. Najgorsze jednak było to, że Tadek prawie nigdy nie chciał jeść tego, co przygotowywała mama i żądał, by mama dawała mu tylko to co on najbardziej lubi. Ponieważ mama nie ulegała jego zachciankom Tadek zawsze siedział przy stole najdłużej.
     Pewnego letniego dnia mama postawiła śniadanie na stole i powiedziała do dzieci:
     - Musicie szybko zjeść, bo bardzo się spieszę. Muszę załatwić bardzo pilną sprawę, a wy zostaniecie u cioci.
     Dziewczynki, tak jak mama prosiła, zjadły szybko i czekały na Tadka, który nawet nie ruszył jedzenia. Po chwili mama wyszła z pokoju.
     - Ja jeszcze nie zjadłem – zawołał Tadek.
     - To pójdziesz bez śniadania – powiedziała mama i sprzątnęła talerze ze stołu wraz ze śniadaniem Tadka i dodała – wrócę przed obiadem.
     Tadek tak bardzo był obrażony na mamę, że nie zauważył jak mama podawała dziewczynkom kanapki i owoce.
     U cioci było bardzo fajnie. Na dużym podwórku znajdowała się piaskownica, huśtawki i wielka trampolina, a na  końcu podwórka oddzielonym krzakami porzeczek znajdował się mały ogródek z warzywami i niewielka altanka ze stolikiem i dwoma drewnianymi ławami. Właśnie w tej altance dzieci urządzały sobie przyjęcia. Ciocia przynosiła jakiś smakołyki lub owoce i rozpoczynało się przyjęcie. Niestety dzisiaj ciocia nic nie przyniosła, bo była bardzo zajęta i nie miała czasu.
     - Nie mam dzisiaj czasu. Muszę zrobić parę słoików konfitury z malin, które wczoraj zerwałam. Bawcie się sami.
     - Dobrze ciociu. Będziemy się bawić sami i nie będziemy ci przeszkadzać.
    Dziewczynki zajęły obie huśtawki. Tadek skakał na trampolinie. Bardzo to lubił i mógłby tak skakać cały dzień, gdyby zjadł śniadanie. Jego pusty brzuszek upominał się o jedzenie. Mama powiedziała cioci, że dzieci są po śniadaniu i nic im nie trzeba przygotowywać. Nie wiedział, co ma zrobić. Już miał zacząć płakać, gdy zobaczył biedronkę. Przypomniał sobie jak dzieci łapały biedronki i puszczały wołając „Biedroneczko, biedroneczko leć do nieba przynieś mi kawałek chleba” i pomyślał, że jak nazbiera dużo biedronek i wypuści je to może przyniosą mu chleba. Zje i nie będzie głodny.
     Rozejrzał się po podwórku. W kącie znalazł niewielkie pudełko. Wziął je i poszedł do ogródka zbierać biedronki. Gdy miał ich już prawie całe pudełko stanął obok altanki i wypuszczał każdą z osobna i do każdej mówił:
     - Biedroneczko, biedroneczko leć do nieba przynieś mi duży kawałek chleba.
     Małgosia i Kasia przyszły zobaczyć, co robi Tadek. Usiadły na ławkach w altance wyjęły kanapki, zjadły je i pobiegły dalej się huśtać. Na stole została tylko jedna kanapka dla Tadka. W tym właśnie czasie Tadek wypuścił ostatnią biedronkę. Ta jednak wcale nie chciała lecieć do nieba tylko frunęła do altanki na stół, tam gdzie leżała kanapka. Tadek zdenerwowany krzyczał:
     - Gdzie ty fruniesz? Masz lecieć do nieba, bo jestem bardzo głodny.
     Pobiegł za biedronką i wpadł do altanki z zamiarem złapania jej i puszczenia dalej od altanki, gdy nagle na stole zobaczył kanapkę stanął jak wryty. Otworzył buzię i z niedowierzaniem zawołał:
     - Biedronki przyniosły mi chleb. Teraz już nie będę głodny i z wielkim apetytem zjadł kanapkę.
     Właśnie wróciła mama. Usłyszała krzyki Tadka i wraz z dziewczynkami przybiegła do altanki zobaczyć czy mu się nic nie stało.
     - Dlaczego tak głośno krzyczysz? Co się stało? – zapytała mama.
     - Mamusiu, byłem bardzo głodny i poprosiłem biedronki, żeby mi przyniosły kawałek chleba i one mi naprawdę przyniosły. Zjadłem go i nie jestem głodny.
     - A jak wyglądał ten chlebek? Był suchy, czy posmarowany masłem, z wędlinką czy z serkiem? – zapytała go tym razem Małgosia.
     - Był z pyszną wędlinką – odpowiedział Tadek.
     - Czy ten chlebek z pyszną wędlinką był podobny do kanapek, które robi mama – tym razem zapytała Tadka Kasia.
     - Tak był podobny do mamy kanapek – po krótkim namyśle odpowiedział Tadek.
     - To dlaczego nie chcesz jeść kanapek zrobionych przez mamę – zapytały obie dziewczynki razem.
     Tadek trochę się zawstydził, a po chwili podbiegł do mamy i mocno przytulił się, a do ucha mamy szepnął:
     - Przepraszam. Już więcej nie będę grymasił.
     - Chodźcie już. Wracamy do domu. Czas na obiad – powiedziała mama.
     Od tego czasu Tadek już nigdy nie marudził przy jedzeniu. Swoją porcję zjadał zawsze pierwszy. Tylko czasami zastanawiał się, czy aby na pewno biedronki przyniosły mu wtedy chlebek. Pytał siostrzyczki, ale one kręciły głowami i zawsze odpowiadały
     - My niczego nie widziałyśmy, więc nie możemy ci odpowiedzieć na to pytanie.
     Po usłyszeniu takiej odpowiedzi Tadek był naprawdę przekonany, że biedronki spełniły jego prośbę i przyniosły mu ten pyszny chlebek.

wtorek, 4 lutego 2014

47. Iskierka

     Iskierka to mała cząsteczka, która pryska z ognia i przez krótką chwilkę świeci, a potem zaraz gaśnie. Iskierką nazywa się również różne przedmioty, które krótko świecą. Iskierką nazywa się także zwierzątko, które jest zwinne i zabawne na przykład kotka lub pieska.
     Pod koniec wakacji Kuba i Igor dostali od kolegi Szymka malutką, czarną kotkę. Gdy przywieźli ją do domu, Kuba powiedział:
     - Będzie się nazywała Iskierka.
     Wszystkim bardzo podobało się imię kotki. Następnego dnia mama kupiła dla kotki miseczki do jedzenia, kuwetę, żeby nie musiała wychodzić na dwór dopóki nie zaprzyjaźni się z wielkim psem Brytanem, który mieszkał na podwórku w swojej wielkiej budzie oraz specjalny słupek na podstawce do ostrzenia pazurków. Iskierka szybko zaakceptowała swój nowy dom. Początkowo na dwór wychodziła z mamą, bo wszyscy bali się, żeby Brytan nic jej nie zrobił. A Brytan do tej pory jedyny gospodarz na podwórku był trochę zazdrosny o Iskierkę. Denerwował się wtedy, gdy widział jak  dzieci bawią się z kotkiem, szczekał i chciał go gonić. Jednak, gdy przekonał się, że o nim nikt nie zapomina i wszyscy też bawią się z nim jak dawniej zostawił kotkę w spokoju. Czasami tylko, gdy wyszła na dwór sama chciał się z nią bawić i próbował ja dogonić. Iskierka trochę bała się tego wielkiego psa i skakała na stos ułożonego drewna lub na płot. Bardzo często po wyjściu za ogrodzenie chodziła sobie wolno lub gdzieś znikała i wracała po kilku godzinach.
       Polubiła też świnki morskie. Kładła się obok ich klatki lub siadała blisko i zaczepiała je łapką. Świnki jednak nie umiały się z nią bawić, nawet wtedy, gdy weszła do ich klatki i razem z nimi siedziała.
       Po powrocie Kuby ze szkoły i Igora z przedszkola Iskierka bawiła się z nimi. Biegała za małą piłeczką specjalnie jej rzucaną albo goniła papierek uwiązany do sznureczka, jak prawdziwą myszkę. Chowała się za kanapę tak jakby chciała bawić się z nimi w chowanego. Najbardziej lubiła wylegiwać się na ciepłej podgrzewanej posadzce w kuchni lub w przedpokoju.
     Szybko minęła jesień i zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Iskierka urosła i stała się dorosłym kotkiem. Pewnego razu złapała w garażu prawdziwą mysz. Przyniosła ją do domu, chyba chciała się pochwalić, że sama ją złapała.
     Interesowało ją wszystko, co się w domu działo. Śmiesznie przyglądała się jak chłopcy ubierają choinkę. Następnego dnia podeszła do choinki, delikatnie trąciła łapką gałązkę choinki i kiedy bombka spadła na podłogę wesoło goniła ją jak małą piłeczkę. Święta minęły i rodzice musieli iść do pracy. Do chłopców przyjechała babcia, która też bardzo polubiła Iskierkę.
     Wieczorem babcia rozkładała kanapę do spania. Pod kanapą było dużo pustego miejsca, które bardzo podobało się kotce, a gdy babcia siadała na kanapie Iskierka wysuwała swoją łapkę i trącała babci nogę. W ten sposób dawała znak, że ma ochotę pobawić się trochę. Babcia wołała Kubę i Igora i wszyscy się z nią bawili. Zabawa polegała na wsunięci ręki, albo jakiejś małej zabawki pod kanapę, a Iskierka delikatnie łapała wsunięte palce lub szybko wciągała zabawkę pod kanapę. Babcia nocowała u chłopców kilka dni i każdego dnia po rozłożeniu kanapy kotka rozpoczynała swoją zabawę, a po zgaszeniu światła układała się do spania.
     Po nowym roku babcia jeszcze dwa razy nocowała u Kuby i Igora. Ostatniej nocy Iskierka też spała pod kanapą. Po powrocie rodziców z pracy babcia wracała do swojego domu. Tego dnia padał deszcz i kotka nie chciała wyjść na dwór, ale po obiedzie już nie padało i kiedy babcia pożegnała się i wychodziła z domu Iskierka wyszła razem z babcią.
     Mama chłopców bardzo długo w nocy wychodziła na dwór i wołała Iskierkę, ale ona już nie wróciła. Wyszła z podwórka za ogrodzenie i zginęła.
     Rano, mama poszła jej szukać. Po kilku minutach wróciła zapłakana i ze smutkiem powiedziała:
     - Iskierka już do nas nie wróci, bo zgasła za przyczyną nieuważnego kierowcy, który potrącił ją, gdy wracała do domu. Pamiętacie chyba, że na drogach trzeba bardzo uważać na jadące samochody, ale Iskierka o tym niestety nie wiedziała.
     Kuba i Igor długo nie mogli się z tym pogodzić, w końcu zapytali rodziców:
     - Czy będziemy mogli mieć jeszcze kotka?
     - Tak. Poprosimy mamę Szymka żeby dała nam jeszcze jednego kotka.
     - Nazwiemy ją tak samo Iskierka – odpowiedział Kuba.
     - Może tym razem zmienimy nazwę i zamiast Iskierka nazwiemy ją Gwiazdeczka, bo gwiazdki na niebie świecą bardzo długo, a iskierki szybko gasną – doradził chłopcom tata.
    W wakacje Kuba i Igor dostali nową kotkę, podobną do Iskierki i jej rudego braciszka.  Za radą taty kotkę nazwali Gwiazdka, a jej braciszka Piorun. Bardzo pokochali nowych mieszkańców, ale pamięć po Iskierce na zawsze zostanie w ich sercach.
Iskierka
                                                                                           Gwiazdka i Piorun

sobota, 25 stycznia 2014

46. Cienka i mała jak patyczek to Tosia.

     Tosia skończyła już sześć lat i chwaliła się wszystkim, że po wakacjach już nie będzie chodzić do przedszkola jak maluch tylko pójdzie do szkoły. Choć to nie będzie jeszcze pierwsza klasa tylko zerówka, ale w szkole a nie w przedszkolu. Te wakacje spędzała u babci Marysi na wsi razem ze swoim starszym rodzeństwem: Krzysiem, Ludwisią i Zosią.
     Gdy dzieci przyjechały na wieś babcia popatrzyła się na Tosię i załamała ręce:
     - Tosiu, jak ty wyglądasz? Mała, chudziutka, a jak usiądziesz w szkolnej ławce to wcale nie będzie cię widać. Chyba będę musiała cię dobrze karmić, żebyś dużo urosła przez te wakacje..
     - Dobrze babciu, jak będziesz mi dogadzać to na pewno urosnę – odpowiedziała wesoło Tosia.
     Kiedy dzieci poszły bawić się babcia zabrała się do gotowania smacznego obiadku. Bardzo starała się, żeby obiadek smakował dzieciom. Nie wiedziała jednak, że najlepszym śniadaniem, obiadkiem i kolacją dla Tosi są słodycze. Dziewczynka nie chciała jeść zupek, ziemniaczków, kotlecików, warzywek, nawet frytek i kanapek. Najlepszym daniem dla niej były czekoladki, batony, ciasteczka, cukierki i wszystkie inne słodycze. Babcia bardzo się zmartwiła i zastanawiała się jak namówić Tosię do próbowania różnych potraw, bo może wtedy zacznie jeść wszystko.
     Następnego dnia babcia zabrała dziewczynki do ogrodu:
     - Nazbieramy dzisiaj malinek, bo na podwieczorek będą racuszki z malinkami i bitą śmietaną.
     Dziewczynki chętnie i szybko napełniły cały koszyczek.
     - Babciu zobacz, na krzaczkach zostało jeszcze dużo malinek. Czy wszystkie zerwiemy dzisiaj? – dopytywała się Ludwisia i Zosia.
     - Nie. Dzisiaj już nam wystarczy tych, które zerwałyście. Potem przygotuję słoiczki i jutro zerwiemy pozostałe malinki. Pomożecie mi zrobić konfiturę. W zimie będzie przypominała świeże owoce.
     Tego dnia Tosia jak zwykle zjadła łyżkę zupy i odsunęła talerz. Z drugiego dania spróbowała tylko pół ziemniaczka, a kotlecika nawet nie skubnęła, czekała na deser, bo zawsze było coś słodkiego. Jednak tym razem nie było deseru.
     - Dzisiaj nie będzie deseru. Wcześniej zrobię podwieczorek – powiedziała babcia i zabrała ze stołu puste talerze i cały obiadek Tosi.
     Tosia odeszła od stołu bardzo niezadowolona. Dzisiaj była naprawdę głodna. Myślała, że jak zje deser to już nie będzie chciało się jej jeść. Poszła do pokoju, troszkę poleżeć, bo wydawało się jej, że nie ma siły, nawet nóżki były bardzo ciężkie i nie chciały biegać. Po chwili mocno zasnęła. Jak długo spała nie wiedziała, a obudził ją krzyk Krzysia, Ludwisi i Zosi, którzy głośno wołali do babci:
     - Babciu, babciu przynieś jeszcze racuszków, bo już wszystkie zjedliśmy!
     Gdy usłyszała, że są już racuszki w głodnym brzuszku głośno coś zaburczało. Szybko podniosła się i pobiegła do kuchni. Na stole stał cały stos świeżo usmażonych racuchów. Babcia rozkładała je na osobnych talerzykach. Potem na każdy położyła dużą porcję malinek i wszystko przykryła bitą śmietaną.
     - Nałożyć ci też racuszków? – zapytała babcia Tosię.
     - Tak. Proszę. Zjem ich całą furę – odpowiedziała jeszcze zaspana dziewczynka.
     Babcia ucieszyła się i pomyślała, że może Tosia naprawdę zacznie więcej jeść. Szybko się jednak rozczarowała, bo Tosia z każdego racuszka zjadała tylko bitą śmietanę i nie spróbowała ani jednej malinki, ani jednego racuszka. Wieczorem na kolację babcia zrobiła pyszne kolorowe kanapki. Krzysio, Ludwisia i Zosia szybko zjedli kolację i poszli oglądać bajki na dobranoc. Na stole zostały tylko dwie maleńkie kanapki dla Tosi. Niestety dziewczynka odsunęła daleko talerzyk i zapytała:
     - Babciu, może masz coś słodkiego?
     - Dzisiaj na podwieczorek były słodkie racuchy i nie ma już więcej nic słodkiego. Musisz zjeść swoje kanapki – odpowiedziała babcia.
     - To może został, choć jeden racuch z bitą śmietanką? – zapytała ponownie.
     - Nie Tosiu. Twoje niezjedzone racuchy zjadły kurki i bardzo im smakowały.
     - To nie będę nic jadła – odpowiedziała Tosia i poszła prosto do pokoju przebrać się w piżamkę.
     Tej nocy Tosia bardzo źle spała. Budziła się często, a w brzuszku coś bardzo głośno burczało. Obudziła się bardzo rano. Jeszcze wszyscy spali. Na paluszkach pobiegła do kuchni. Babcia zawsze w koszyczku na stole zostawiała dla dzieci ciasteczka lub cukierki, ale tym razem koszyczek był pusty. Podeszła do okna i wyglądała. Naraz zobaczyła wielkiego ptaka, który siedział na krzaku malinek i zjadał wszystkie po kolei. Założyła buciki i pobiegła przepędzić ptaszysko. Zanim machnęła rączką ptaszek odleciał. Już miała wracać do domu, gdy usłyszała cichutki głosik, który ją pytał:
     - Dlaczego wypędziłaś tego ptaszka?
     Tosia stanęła i ciekawie rozglądała się dokoła. Po chwili zobaczyła na gałązce, na której siedział ptaszek maleńkiego brodatego skrzata.
     - Chciał zjeść malinki, a babcia będzie dzisiaj robić z nich konfiturę.
     - Ale przecież ty nie jesz owoców to lepiej jak ptaszek je zjadł, bo za chwilę malinka spadła by na ziemię, a potem zgniła i nikt z niej nie miał by pożytku.
     - Kto ty jesteś i co tutaj robisz? – zapytała nieśmiało Tosia.
     - Nazywam się Ben. Takich jak ja jest tu nas więcej. Jesteśmy duszkami owocowych krzewów i drzewek. Mamy dużo pracy. Staramy się odsuwać wszystkie listki, żeby owoc w ciepłym słoneczku mógł szybciej dojrzewać. Taki dojrzały w ciepłych promieniach słoneczka wyśmienicie smakuje. Spróbuj, o tę – i skrzat wskazał najbardziej dojrzałą malinkę.
     Tosia wstydziła się odmówić skrzatowi, by nie zrobić mu przykrości. Zerwała prędko malinkę wzięła do buzi, zamknęła oczy i pomyślała, że tą jedną to może jakoś przełknie. Ale co to. Malinka rozpuściła się w ustach dziewczynki, była słodka i smakowała jak najlepszy cukierek.
     - Czy mogę zjeść następną? – zapytała nieśmiało.
     - Tak. Ile tylko chcesz. Będę ci pokazywał. Które są najsmaczniejsze.
     Długo jeszcze dziewczynka stała przy krzaku malinek i objadała się tymi najsmaczniejszymi, aż usłyszała głos babci, która ją wołała na śniadanie.
     - Dziękuję ci skrzaciku. Muszę już iść, ale jutro też przyjdę.
     - Tosiu poczekaj, muszę ci powiedzieć, że nie tylko owoce doglądają skrzaty, ale i warzywa, dlatego twój braciszek i siostrzyczki najlepiej lubią marchewki i rzodkiewki świeżo wyrwane z ziemi, pomidorki i ogórki prosto z krzaczka. Mają dużo witamin i dodają siły i urody. Obiecaj mi, że ty też spróbujesz tych surowych i ugotowanych, to jak jutro się znowu zobaczymy, powiesz mi czy ci smakowały.
     Prosto z ogródka Tosia wpadła do kuchni. Babcia popatrzyła na nią i zapytała:
     - Kto ci tak ubrudził buzię i raczki?
     - Ja sama. Jadłam malinki prosto z krzaczka. Te najbardziej dojrzałe.
     - Bardzo się cieszę. Teraz umyj buzię i rączki i siadaj do śniadania.
     Śniadanie zjadła bardzo szybko. Potem pobiegła ubrać się. Tosia wiedziała, że po śniadaniu babcia idzie do ogródka po warzywa na obiad. Spieszyła się, bo pójść z babcią. Chciała spróbować tych świeżych warzyw, bo jutro musi powiedzieć o tym Benowi. Dogoniła babcię już w ogródku i poprosiła:
     - Babciu wyrwij dla mnie najładniejszą marchewkę i rzodkiewkę. Muszę ich spróbować.
     - Dobrze, ale co się stało, że zmieniłaś zdanie?
     - Muszę jutro opowiedzieć Benowi, jak smakują świeże warzywa.
     - A kto to jest Ben? – zapytała zdziwiona babcia.
     - To jest skrzat, który mieszka w malinkach. To on pokazywał mi te najbardziej dojrzałe, najsmaczniejsze.
      Zgodnie z umową Tosia spróbowała po trochu wszystkich warzyw i owoców z babcinego ogródka. Potem widziała, jak babcia obiera warzywa i gotuje z nich obiadek. Tym razem zjadła cały obiadek. Od tego czasu już nie mówiła, że ona tego nie będzie jadła, bo wszystko bardzo jej smakowało. Gdy skończyły się wakacje i rodzice przyjechali po dzieci nie mogli uwierzyć, że Tosia tak dużo urosła i troszkę przytyła. Nie była już cienka i mała jak patyczek.

piątek, 17 stycznia 2014

45. Nowy pantofelek

     Dawno, dawno temu, kiedy Lenka była małą dziewczynką wakacje spędzała u cioci Józi na wsi. Lenka miała jeszcze siostrzyczkę Maję i braciszka Kubę. Po wakacjach szła już do pierwszej klasy, uważała się już za bardzo dorosłą. Przed wyjazdem na wieś mama kupiła dziewczynkom ładne pantofelki.
     Kiedy pakowały się do wyjazdu mama radziła Lence:
     - Nie zabieraj na wieś nowych pantofelków. Tam możesz chodzić jeszcze w tych starych. Zobacz Maja swoje schowała do szafy i wzięła te stare.
     - Mamo, ale one są takie śliczne. Będę w nich chodzić tylko jak będzie sucho i bardzo krótko, żeby ich nie zniszczyć. Te stare zabiorę też.
     - Jak chcesz, ale żebyś potem nie żałowała, że nie posłuchałaś mojej rady – odpowiedziała mama.
     Na wsi było wspaniale. Zaraz po przyjeździe wujek zabrał ich drabiniastym wozem na łąkę. Jak włożył siano na wóz sadzał dzieci na furze i jechali do domu. Cały czas bardzo ich pilnował, żeby któreś nie spadło, bo fura była bardzo wysoka. Potem wujek złożył siano w stodole. Stodoła była wielkim drewnianym budynkiem bez okien, w którym przechowywało się siano i zboże. Potem całą jesień, zimę i wiosnę wujek karmił tymi zbiorami koniki, krówki, cielaczki i owieczki.
     Pewnego deszczowego dnia dzieci wymyśliły fajną zabawę. Najpierw zapytały wujka i ciocię:
     - Dzisiaj pada, czy możemy pobawić się w stodole na sianie?
     - Możecie, siana jest bardzo dużo, musicie uważać, żeby któreś nie zginęło – śmiał się wujek – a ciocia dodała – jak chcecie to weźcie koce i możecie przespać się na tym świeżym pachnącym sianie.
     Mama jednak pozwoliła tylko poskakać, bo powiedziała:
     - Nie jest bezpiecznie spać na tak świeżym sianie, bo są w nim jeszcze robaczki przywiezione z łąki i może któryś wejść do ucha, a to jest bardzo niebezpieczne. Wiem, bo jak byłam mała to mnie właśnie wszedł taki robaczek i rodzice musieli jechać ze mną do lekarza.
     Dzieci zgodziły się więc na samo skakanie. W stodole wchodziły po drabinie prawie pod sam sufit, a potem skakały na wielką furę siana. Zabawa była wyśmienita. Robiły sobie różne konkursy: na przykład, kto dalej skoczy albo, kto lepiej się schowa. Z początku wszyscy skakali w butach, ale stale im spadały z nóżek, więc postanowiły skakać w samych skarpetkach. Lenka przed zabawą chodziła w swoich nowych pantofelkach. Niestety zapomniała ich zdjąć i w nich poszła do stodoły. Zajęta skokami, bo jako najstarsza z dzieci chciała wygrywać wszystkie konkursy, nie zauważyła, że jeden pantofelek gdzieś się zapodział. W południe mama zawołała dzieci na obiad. Maja i Kuba zmęczeni tą zabawą pobiegli na obiad. Nie przyszła tylko Lenka. Mama poszła do stodoły zobaczyć czy Lence nic się nie stało i zobaczyła ją zapłakaną.
     - Co się stało? Dlaczego płaczesz? – zapytała zmartwiona.
     - Mamo, w tym wielkim sianie zapodział się gdzieś mój nowy pantofelek – odpowiedziała dziewczynka coraz mocniej płacząc.
     - To nie zdjęłaś pantofelków przed zabawą? – i dodała - Chodź teraz na obiad, a potem poszukamy tego pantofelka.
     Po smacznym obiedzie dzieciom nie chciało się iść szukać bucika, ale Lenka tak mocno płakała, że wszyscy poszli do stodoły szukać, nawet ciocia i wujek. Szukali prawie do wieczora, ale bucik się nie znalazł. Następnego dnia rano wujek wziął wielkie widły i przerzucał siano z jednego miejsca na drugie. Miał nadzieję, że znajdzie pantofelek. Niestety ukrył się tak dobrze, że szukanie nie przyniosło efektów. Pantofelka nigdzie nie było. Lenka miała całe wakacje zepsute. Zamiast bawić się z rodzeństwem uciekała do stodoły i szukała pantofelka. Wreszcie wujek pocieszył dziewczynkę:
     - Już nie szukaj tego bucika, baw się z dziećmi, a ja jak będę karmił zwierzęta tym sianem to na pewno go znajdę.
     Wakacje się skończyły. Dzieci wróciły do domu. Lence pozostał tylko jeden pantofelek. Mama powiedziała:
     - Musimy kupić nowe pantofelki, bo tylko w jednym nie da się chodzić.
     W sklepie Lenka długo szukała takich samych, ale wszystkie już zostały sprzedane i musiała wybrać inne. Niestety nie były takie śliczne jak te poprzednie. Codziennie po powrocie ze szkoły pytała mamę:
     - Był wujek, może przywiózł mi mojego pantofelka?
     - Nie, nie było go dzisiaj – odpowiadała mama.
     Szybko minęła jesień, potem zima i nastała piękna, ciepła wiosna. Dziewczynki zmieniły zimowe buciki na lekkie pantofelki. Lenka zakładając stare już pantofelki powiedziała do mamy:
     - Chyba wujek nie przywiezie mi tego bucika. Zapomniał pewnie, a może zjadło go któreś zwierzątko.
     - Na pewno znajdzie go wujek i przywiezie. On zawsze dotrzymuje słowa.
     I tak się stało. Pewnego dnia po powrocie ze szkoły Lenka zastała w domu wujka.
     - Dotrzymałem obietnicy. Znalazłem go w żłobie krówek. Nie zjadły go, bo chyba im nie smakował – śmiał się wujek.
     Lenka podziękowała wujkowi i z radości ucałowała go aż w obydwa policzki. Potem pobiegła po drugiego pantofelka, tego, który nie zginął. Obydwa wyglądały ślicznie. Szybko zdjęła stare buciki i wsunęła stopki do swoich ślicznych pantofelków. Niestety pantofelki nie leżały jak przedtem. Nóżka dziewczynki urosła i pantofelki były za małe.
     - Teraz, już nie możesz w nich chodzić. Bardzo bolały by cię nóżki – powiedziała mama.
     Dziewczynka usiadła w kącie i długo płakała. Wreszcie Maja przyszła do Lenki i wołała ją do zabawy.
     - Nie płacz już. Chodź się bawić – prosiła siostrzyczkę.
     Lenka popatrzyła na zniszczone pantofelki Majki i powiedziała:
     - Przymierz te moje buciki. Jak będą dobre na ciebie, to możesz w nich chodzić.
     Maja założyła buciki. Były na nią dobre.
     - Dziękuję ci, ale nie będę w nich biegać po podwórku, żeby się szybko nie zniszczyły.
     Lenka poszła do mamy i przytuliła się mocno.
     - Mamo, dałam Majce pantofelki. Miałaś rację jak mówiłaś, że mogę żałować tego, że nie posłuchałam twojej rady. Już zawsze będę słuchać ciebie mamo.
     - Myślę, że wtedy nie będzie takich przykrych zdarzeń – powiedziała mama i  mocno ucałowała Lenkę. 

piątek, 10 stycznia 2014

44. Sikorka

     Mała Zuzia nie chodziła do przedszkola, bo często chorowała i rodzice postanowili, że będą ją zostawiać u babci i dziadka w niewielkim domku pod miastem.
     - U nas jest duże podwórko i Zuzia może całe dnie spędzać na powietrzu, to się trochę uodporni – powiedziała babcia.
     Zuzia bardzo lubiła przebywać u babci. Wielkie podwórko za domkiem było ogrodzone i podzielone na trzy części. W najdalszej części chodziły sobie kury i kaczki. Najbardziej panoszył się wielki kolorowy kogut. Zuzia nigdy tam nie wchodziła, bo bała się tego koguta.
     W drugiej części podwórka, również odgrodzonej był ogródek. Na niewielkich grządkach rosła marchewka, pietruszka, koper, pomidory i jeszcze inne warzywa. Zuzia najbardziej lubiła świeżo wyrwaną marchewkę lub rzodkiewkę. Zawsze, gdy babcia szła po warzywa towarzyszyła jej i wybierała najładniejsze okazy. Obok warzyw rosła także jabłoń, grusza, porzeczki i agrest. Całe lato, aż do późnej jesieni zawsze można było zerwać coś smacznego na deser lub wtedy, gdy się miało na coś ochotę.
     Pozostała część podwórka, która była przy samym domu była wielkim placem zabaw dla dzieci. Była tam piaskownica, trampolina, huśtawki, a w upalne lato był także basen, żeby dzieci mogły ochłodzić się w wodzie.
     Zuzia i pozostałe wnuki, czyli Filip, Kuba i Ola chętnie odwiedzali babcię i dziadka, bo nigdy się im tu nie nudziło. Kiedy minęły wakacje dzieci mogły przyjeżdżać tylko w dni wolne od szkoły. Tylko najmłodsza Zuzia była u babci codzienne.
     Babcia dotrzymała słowa i Zuzia codziennie wychodziła na powietrze, nawet, gdy była niepogoda. Gdy padało zakładała kalosze i mierzyła kałuże, ale trochę krócej niż zwykle, bo babcia bała się, żeby Zuzia się nie przeziębiła.
     Po ciepłej jesieni wcześniej rozpoczęła się zima. Po krótkim spacerze Zuzia brała swoje zabawki do drzwi przy tarasie i tam się bawiła. Pewnego dnia wbiegła przestraszona do kuchni z okrzykiem:
     - Babciu, babciu jakiś ptaszek puka w szybę! Chyba mu zimno i chce żeby go wpuścić do domu. Chodź zobacz.
     - Dobrze, już idę – odpowiedziała babcia i poszła z Zuzią do pokoju.
     Dziewczynka spojrzała ze smutkiem na babcię i odpowiedziała
     - Już chyba odleciał. Szkoda, że nie poczekał na nas to byśmy go wpuściły, prawda? – zapytała.
     - Zobacz, wcale nie odleciał ten twój ptaszek. Tam na barierce siedzi więcej tych ptaszków. To sikorki już przyleciały i upominają się o słoninkę.
     - Jak to o słoninkę? Czy one ją lubią? – pytała dalej.
     - Tak, bardzo ją lubią. W mroźne dni zimy jest to dla nich najlepsze pożywienie. Pobiegnij do dziadka i powiedz mu, że już są sikorki i musi powiesić dla nich słoninkę – doradziła Zuzi babcia.
     Zuzia pobiegła do dziadka, złapała go za rękę i ciągnęła do dużego pokoju z prośbą:
     - Dziadku, no chodź szybko. Musisz powiesić słoninkę sikorkom, bo już czekają na tarasie.
     Dziadek posłusznie poszedł do dużego pokoju. Sikorki siedziały na barierce i śmiesznie przekrzywiały łepki.
     - One chyba zaglądają, czy już niesiesz im dziadku, słoninkę – śmiała się Zuzia.
     Babcia przyniosła z lodówki kilka kawałków słoninki, a dziadek przyniósł specjalne haczyki. Umieścił smakołyki sikorek na haczykach, wyszedł na taras i zawiesił ich w kilku miejscach.
     Od tego czasu Zuzia codziennie sprawdzała, czy słoninka jeszcze jest i czy sikorki mają, co jeść.
      Nadeszły święta Bożego Narodzenia. Kolacja wigilijna była u babci i dziadka, na którą przybyła cała rodzinka. Św. Mikołaj wręczył każdemu prezent. Wszyscy byli bardzo zadowoleni. Zanim św. Mikołaj odszedł Zuzia zapytała:
     - Św. Mikołaju, a czy masz w swoim wielkim worze prezent dla naszych sikorek.
     - Mam. Dobrze, że mi przypomniałaś, bo nie zostawiłbym im tego prezentu – a po chwili św. Mikołaj wyjął z worka wielki kawałek smakołyku sikorek i dodał – chyba wystarczy im tego smakołyku do końca zimy.
     - Dziękuję ci Mikołaju - zawołała uradowana Zuzia i ucałowała go w obydwa policzki – naprawdę o nikim nie zapomniałeś.
     Po nowym roku Zuzia z rodzicami wyjechała na dwa tygodnie w góry. Codziennie uczyła się jeździć na nartach, a także zjeżdżała z rodzicami na sankach. Nie zapomniała jednak o sikorkach i czasami nawet dwa razy dziennie dzwoniła do dziadka, żeby sprawdził czy sikorki mają jeszcze słoninkę.
     W czasie powrotu z gór Zuzia poprosiła mamę i tatę
     - Zanim pojedziemy do domu to na bardzo krótką chwilę wstąpimy do babci i dziadka, bo przecież muszę zobaczyć moje sikorki.
     - Możemy na chwilkę wstąpić – odpowiedział tata – ale dzisiaj już ich nie zobaczysz, bo robi się ciemno.
     Gdy podjechali pod domek dziadek był na podwórku i szybko otworzył bramę. Zuzia wysiadła i podbiegła do dziadka, żeby się z nim przywitać. Dziadek rozłożył szeroko ręce, przytulił mocno Zuzię i zawołał:
     - No, wreszcie wróciłaś moja kochana sikoreczko.
     - Dziadku, przecież ja nie jestem ptaszkiem, tylko twoją wnuczką – śmiała się dziewczynka.
     Następnego dnia Zuzia po spacerze jak zwykle bawiła się przy drzwiach na taras i przyglądała się sikorkom. Tym razem zleciało się większe stadko ptaszków. Podfruwały do szyby, machały skrzydełkami i delikatnie pukały w szybę. Babcia widząc zachowanie ptaków powiedziała do Zuzi:
     - One cię chyba witają, bo za tobą tęskniły, a teraz się cieszą, że jesteś blisko.
      - Może – odpowiedziała dziewczynka - będę zawsze o nich pamiętać, zwłaszcza w mroźne dni. Inni też powinni pamiętać o ptaszkach, kiedy śnieg spadnie i nie ma dla nich pożywienia, bo przecież z nimi jest zawsze weselej.