czwartek, 29 sierpnia 2013

28. Uciekający paluszek


     Kacperek, Filipek i Amelka tak jak wszystkie dzieci bardzo lubili objadać się słodyczami. Najwięcej słodyczy przywoziła im ciocia Teresa, która uważała, że dzieci trzeba rozpieszczać. Najczęściej rozsiadali się w miękkich pufach przed telewizorem oglądali bajki i zajadali słodycze. Po paru minutach wokół puf było rozrzuconych pełno papierków od cukierków, po batonach lub pudełek od ciastek.
     - Posprzątajcie te śmieci – przypominała im nieustannie mama.
     Dzieci odpowiadały:
     - Posprzątamy, jak skończy się bajka.
     Po skończonej bajce mama znowu musiała przypominać dzieciom o porządku. Tak działo się do czasu, gdy chłopcy trochę przesadzili i przed obiadem objedli się słodyczami. Obiad wystygł a oni go nawet nie tknęli. Zdenerwowana babcia upomniała chłopców:
     - Zjedzcie ten obiad, bo mama będzie się gniewała.
     - Babciu są wakacje, to jak nie zjemy raz obiadu to nic się nie stanie – odpowiedzieli.
     Po powrocie mamy z pracy była wielka awantura. Mama powiedziała:
     - Dość tych słodyczy. Nie chcecie jeść obiadu ani owoców więc koniec z jedzeniem cukierków, batonów, ciastek i czekolady.
     - Macie szlaban na słodycze – dodał tata.
     - Jak długo nie możemy ich jeść? – dopytywali się chłopcy.
     - Do odwołania. To będzie od was zależało. Zamiast czekolady zjecie jabłko lub inny owoc. To wam wyjdzie nawet na zdrowie - zadecydowała ostatecznie mama.
     Tego dnia Amelka wcześniej pojechała do domu. Chłopcy usadowili się w pufach przed telewizorem. Jednak nie mogli się skupić na oglądaniu filmu i co jakiś czas któryś z chłopców wpadał do kuchni i zaczynał szukać coś słodkiego. Niestety wszystko było schowane, nawet to co przywiozła ciocia. Mama zauważyła, że chłopcom brakuje chrupania przed telewizorem i zręcznie podsunęła im pod ręce talerz z owocami. Z apetytem zjedli po dwa owoce i znowu wpadali do kuchni.
     - Co brakuje wam słodyczy? – zapytała babcia.
     - Tak – prawie razem odpowiedzieli chłopcy – babciu uproś rodziców może choć pozwolą pochrupać słonych paluszków. To przecież nie słodycz lecz przekąska.
     - Dobrze. Wstawię się za wami – obiecała babcia.
     Na drugi dzień chłopcy otrzymali po paczce paluszków.
     - Tylko proszę, aby nie było porozrzucanych na podłodze pokruszonych paluszków – upominała mama.
     Niestety chłopcy nie zawsze dotrzymywali słowa i po obejrzeniu ulubionych programów poszli spać pozostawiając mnóstwo rozsypanych paluszków. Rano przypomniało się im, że nie sprzątnęli po sobie i prędko zbiegli na dół, by jeszcze przed wstaniem rodziców posprzątać okruchy. Jakież było ich zdziwienie, gdy na podłodze znaleźli tylko puste torebki po paluszkach i ani jednego okruszka.
     - Chyba babcia posprzątała po nas, tylko dlaczego zostawiła puste torebki? – zastanawiał się głośno Kacperek.
     Mama zajrzała do pokoju. Chłopcy szybko schowali za siebie puste torebki. Mama uśmiechnęła się i powiedziała:
     - No widzicie, jak przyjemnie jest, gdy pokój jest posprzątany i nie ma śmieci na podłodze.
     Tego dnia po obiedzie popsuła się pogoda. Zaczął padać deszcz i dzieci zostały w domu. Bawiły się wspaniale. Na wyścigi układały puzzle, rysowały ulubionych bohaterów filmowych i książkowych, Kacperek nawet przeczytał na głos fajne opowiadanie. Gdy Amelka odjechała do domu chłopcy postanowili obejrzeć nowy odcinek ich ulubionego filmu. Wzięli po paczce paluszków i usadowili się wygodnie w swoich pufach. Filipek zapatrzony w ekran rozsypał paluszki na podłogę. Film był tak ciekawy, że chłopcy nie zauważyli, że robi się ciemno i nie zapalili światła. Kacperek zjadł swoje paluszki i zwrócił się do Filipka:
     - Daj mi parę paluszków. Oddam ci później.
     Filipkowi zostało już niewiele paluszków, więc powiedział Kacperkowi:
     - Pozbieraj sobie z podłogi, bo mnie już mało zostało.
     Kacperek chciał sięgnąć najbliżej leżącego paluszka, ale ten zaczął mu uciekać. Po chwili, gdy chciał sięgnąć drugiego ale zobaczył tylko jak szybko ucieka drugi paluszek.
     - Filip nie wygłupiaj się. Nie zabieraj tych rozsypanych paluszków – zawołał do braciszka.
     - To nie ja. Mam jeszcze swoje w torebce. To chyba babcia.
     - Babciu, choć i pokaż nam tą sztuczkę ze znikającymi paluszkami – krzyczeli głośno chłopcy.
     Na krzyk chłopców do pokoju weszła babcia i mama. Tata również zajrzał zobaczyć co się dzieje.
     - Babciu, jak ty to robisz? – wołał rozbawiony Filipek.
     Babcia zdziwiona odpowiedziała:
     - Nie wiem, o co chodzi.
     - Jak to nie wiesz. Rozsypane paluszki uciekają jak chcemy ich podnieść i znikają.
     - Gdzie uciekają te paluszki? – zapytał tata z rozbawioną miną.
     - Pod komodę, albo za kanapę – wołali zgodnie chłopcy.
     - No to mamy nieproszonych gości – powiedziała zatroskana mama.
     - Jakich gości? – zawołali przestraszeni już nie na żarty chłopcy.
     - Kiedy drzwi od tarasu były otwarte wprowadził się do nas jakiś szczurek albo rodzina myszek – wyjaśniła przestraszonym chłopcom babcia.
     - Czy możemy ich oswoić i czy mogą mieszkać u nas? – pytali zaciekawieni chłopcy.
     - Nie. Takich zwierzątek się nie da oswoić. Musimy ich po prostu wygonić z mieszkania – odpowiedział tata i dodał – i to jeszcze dzisiaj.
     Rodzice pozapalali wszystkie światła, żeby było bardzo widno. Drzwi na taras otworzyli i zabrali się do odsuwania mebli. Po chwili tata zawołał chłopców:
     - Zobaczcie tych nieproszonych gości.
     Chłopcy wbiegli do pokoju i za odsuniętą kanapą w samym rogu zobaczyli dwie duże ciemnobrązowe myszy. Po chwili mama z tatą zastawili pokój pozostawiając wolną drogę na taras. Delikatnie kijem od szczotki tata wypędzał myszy kierując ich w stronę otwartych drzwi. Myszy z piskiem uciekły na taras i zginęły w ciemności.
     - Czy będziemy mogli im zostawić trochę paluszków na tarasie? – zapytał zasmucony Filipek, bo żal mu się zrobiło tych przestraszonych myszek.
     - Dobrze – zgodziła się mama i dodał – nie wolno wieczorem zostawiać otwartych drzwi, bo mogą znowu przyjść nieproszeni goście.
     Chłopcy zostawili prawie pół torebki paluszków na tarasie i dokładnie zamknęli drzwi. Na drugi dzień rano zaraz po przebudzeniu pobiegli na taras zobaczyć czy są jeszcze paluszki. Nie było ani jednego, a pusta torebka leżała trochę podziurawiona.
     - Nie wiadomo czy nasze paluszki zjadły myszy, czy dobrały się do nich jakieś ptaki i wydziobały wszystkie okruszki – zastanawiali się obaj.
       Od tego czasu już bez upominania chłopcy pamiętali o sprzątaniu po sobie śmieci i o zamykaniu drzwi.

czwartek, 22 sierpnia 2013

27. Siała baba mak.

     Kacperek nie miał jeszcze trzech latek i nie chodził do przedszkola. Gdy rodzice szli do pracy przychodziła babcia i zostawała z nim do ich powrotu. Babcia chodziła z nim na spacery, gotowała mu obiadek i bawiła się. Najbardziej lubił chodzić z babcią na plac zabaw. Na placu były huśtawki, zjeżdżalnie, karuzele i wielka piaskownica. Z koleżanką Wiktorią i kolegą Igorem całymi godzinami bawili się na tym placu wyśmienicie.
     Pewnego dnia padał deszcz i Kacperek nie mógł wyjść na spacer. Babcia starała się czymś zająć wnuczka i co jakiś czas wymyślała nowe zabawy, bo każda zabawa szybko stawała się nudna. Wreszcie babcia zaproponowała Kacperkowi zabawę, którą nazwała „siała baba mak”. Wzięła prawą rączkę chłopca w swoją prawą rękę, a lewą w swoją lewą rękę. Później równym krokiem szła z nim przez cały pokój mówiąc wierszyk:
     - Siała baba mak, nie wiedziała jak, a dziad wiedział nie powiedział a to było tak.
     Wypowiadając ostatnie zdanie pociągnęła prawą rączkę Kacperka i obydwoje odwrócili się w drugą stronę i zabawa zaczynała się od nowa. Ta zabawa tak się mu podobała, że do końca dnia powtarzał ją, aż nauczył się wierszyka na pamięć. Gdy rodzice wrócili do domu musieli bawić się z Kacperkiem, aż do wieczora. Zabawę tą pokazał także dzieciom na placu zabaw. Najbardziej zapamiętał ostatnie zdanie: a to było tak.
     Było bardzo ciepło i zajęty robieniem babek z piasku z Wiktorią lub budowaniem zamku z Igorem coraz rzadziej wspominał wierszyk, którego nauczył się od babci. Babcia myślała, że już całkiem zapomniał o tym. Pewnego dnia Kacperek po zjedzeniu obiadku położył się i szybko zasnął. W tym czasie przyszedł do niego wujek z trochę starszym od Kacperka synkiem Kubą.
     - Kuba musisz się trochę sam pobawić, bo Kacperek dopiero co usnął. Chciałaby, żeby przespał się trochę, bo z dworu przyszedł bardzo zmęczony.
     - Dobrze. Będę się bawił po cichu, żeby go nie obudzić – odpowiedział Kuba..
     - Masz tu tą nową zabawkę, jeszcze jej chyba nie widziałeś.
     Kubie zabawka bardzo się podobała. Był to parowóz, który jeździł po torach. Tory można było różnie układać, albo prosto i wtedy parowóz jechał do przodu a dojeżdżając do końca torów dotykał zastawionej zapory i wracał z powrotem, albo tory układało się w kółeczko i parowóz jeździł po całym mieszkaniu. Po chwili Kuba odłożył zabawkę i zajął się budowaniem wieży z klocków.
     - Czemu Kuba nie bawi się parowozem, przecież bardzo mu się podobał? – zapytała babcia wujka.
     - Nie wiedział jak złożyć inaczej tory. Odłożył zabawkę, bo bał się, żeby nie popsuć – odpowiedział wujek.
     Kacperek zbudzony szmerem dochodzącym z drugiego pokoju usłyszał ostatnie zdanie wujka. Wyskoczył szybko z łóżeczka i pobiegł do Kuby, a chwytając parowóz i tory krzyczał do Kuby:
     - A to było tak!
     Wujek zdziwiony okrzykiem Kacperka z uwagą obserwował jak chłopiec układa tory w kółeczko i powtarza bez końca
     - A to było tak.
     W końcu wujek domyśli się i zapytał zaspanego jeszcze Kacperka:
     - Czy ty nauczyłeś się już zabawy w „siała baba mak”
     - Tak. Ostatnio często się w to bawiłam ze mną. Bardzo podobała mu się ta zabawa – odpowiedziała za chłopca babcia, bo zajęty zabawą z Kubą nie dosłyszał pytania wujka.
     Kuba zaprosił Kacperka na swoje piąte urodziny.
     - Babciu, Kuba chce żebyśmy przedstawili na urodzinach tą zabawę w „siała baba mak” – powiedział po wyjściu Kuby Kacperek.
     - Przecież znasz cały wierszyk na pamięć, więc zrobicie to dobrze.
     - Babciu, ale on chce, żebyśmy się przebrali. Powiedział, że ja jestem niższy to muszę być babą – wyjaśnił zmartwiony.
     - Nie martw się. Założysz fartuszek i chustkę na głowę. To nie będzie wielkie przebieranie.
     - Ale nie rozumiesz tego babciu. Ja mam być babą. Będą się potem wszyscy ze mnie śmiać. Może wcale nie pójdę na te urodziny.
     - To nie jest tak jak myślisz. Gdy będziesz przedstawiał zabawę przebrany za babę to będziesz jak prawdziwy aktor.
     - Taki aktor jak w filmie? – upewniał się.
     - Taki sam – dodawała mu otuchy babcia.
     Na urodzinach Kacperek z Kubą przebrali się i przedstawili tą starą zabawę. Wszystkim się bardzo podobała i wszystkie dzieci długo ją powtarzali. Z Kacperka nikt się nie śmiał. Po powrocie z urodzin chłopiec już nie chciał  więcej bawić się w tę zabawę.
     - Fajnie było na urodzinach Kuby? – zapytała babci na drugi dzień – i dodał – przedstawienie się udało?
         - Tak było fajnie, Nikt nie śmiał się ze mnie, ale więcej już nie będę się w to bawił, bo nie chcę przebierać się za babę. Przecież jestem chłopcem.

czwartek, 15 sierpnia 2013

26. Zabłąkany jeżyk

     Kacperek i Filipek mają ciocię Teresę i wujka Romana. Ciocia z wujkiem mieszkają w niewielkim domku na przedmieściu. Niedaleko ich domu jest duża łąka, którą przecina mała rzeczka. Nad rzeczką rośnie dużo krzaków i inne rośliny. Wujek mówił, że w tych zaroślach żyje sporo małych zwierząt.
     - Wujku czy widziałeś jakieś zwierzątko? – pytali chłopcy przy każdych odwiedzinach.
     - Tak. Widziałem bobry i kunę. Podobno są też jeże, ale tych nie widziałem – odpowiadał wujek.
     Na podwórku u cioci mieszkają jeszcze dwa pieski. Jeden duży podobny do wilczura ma wielką budę i swoją zagrodę a nazywał się Reks. Drugi piesek jest niewielką jamniczką, na którą wszyscy wołają Ruda. Może ona chodzić po całym podwórku, a nocuje w domu.
     Pewnego dnia przed wieczorem Ruda biegała po ogródku i od czasu do czasu szczekała.
     - Pewnie goni jakieś zwierzątko, które weszło na nasze podwórko – powiedział wujek.
     - Zobacz. Teraz ucieka i znowu goni. Ciekawe, co to jest? Myszka, kret czy inne zwierzątko – zgadywała ciocia i dodała – nie będę jej psuć teraz zabawy. Może później zobaczymy.
     Wieczorem ciocia wyszła z domu, żeby zawołać Rudą, ale nie chciała przyjść do domu. Stała obok ławki na tarasie i głośno szczekała, jakby chciała coś wypłoszyć, a pod ławkę chyba bała się wejść.
     - Roman, chodź zobacz, co tam jest pod ławką, bo sunia nie chce iść do domu- zawołała ciocia.
     Wujek wyszedł z domu z latarką, bo robiło się już ciemno, przyklęknął i zajrzał pod ławkę. Daleko w rogu siedział przestraszony mały jeż.
     - Ruda zostaw już tego jeżyka. Jest już zmęczony.
     - Naleję mu do miseczki trochę mleka. Jeże lubią mleko.
    Ruda niechętnie poszła spać do domu. Następnego dnia rano jeszcze przed śniadaniem uciekła z domu i pobiegła na taras. Chciała się znowu bawić z jeżykiem.
     - Nie przeszkadzaj mu, jeżyk w dzień śpi i dopiero wieczorem pobawi się z tobą – tłumaczyła ciocia suni.
     - A może będziemy wołać na niego Tuptuś – zaproponował wujek – słyszałaś jak w nocy głośno tupał na tarasie. Zupełnie jakby ktoś dorosły biegał w ciężkich butach.
     Po południu przyjechali do cioci chłopcy z rodzicami. Gdy się dowiedzieli, że na tarasie mieszka Tuptuś nie chcieli jechać do domu:
     - Mamo lekcje mam już odrobione to może zostaniemy i zobaczymy jeżyka – prosił Kacperek, a Filipek go popierał. On też chciał poznać nowego przyjaciela Rudej.
     Ciocia przyniosła miseczkę z mlekiem i wsunęła pod ławkę. Po chwili coś zaczęło szeleścić i z niewielkiej kupki liści wyszedł mały jeżyk zwabiony zapachem świeżego mleka.
     - On jeszcze nie jest dorosły. Chyba zgubił swoją mamę – powiedział wujek, który dokładnie go wcześniej obejrzał.
     Obaj chłopcy patrzyli jak zaczarowani. Bardzo podobał się im ten mały jeżyk, a jeszcze bardziej zabawa Rudej z Tuptusiem.
     Następnego dnia chłopcy znowu przyjechali do cioci. Mieli nadzieję, że może da się przekonać rodziców, ciocię i wujka, żeby zgodzili się na przewiezienie Tuptusia do ich domu.
     - Nie możecie go zabrać. Nie wiadomo czy Pirat wasz pies zaprzyjaźniłby się, z nim. Z naszego podwórka jeżyk wychodzi na nocne łowy, spotyka się też z innymi jeżykami – wyjaśniał wujek.
     - U was czułby się jak w klatce – dodała ciocia – a na pewno nie chcielibyście, żeby coś mu się stało.
     - Będzie przyjeżdżać do cioci częściej i tu się z nim pobawicie – pocieszała mama chłopców.
     Tego dnia chłopcy wracali do domu bardzo smutni. Rodzice dotrzymali słowa. Prawie codziennie przyjeżdżali do cioci i wujka. Z Tuptusiem bardzo się zaprzyjaźnili. Najlepszą zabawą zawsze było bieganie. Raz uciekał jeżyk, a potem chłopcy i Ruda, a później było odwrotnie. Pewnego dnia Tuptusia nie znaleziono pod ławką, nie przyszedł też do miseczki z mlekiem.
     - Pomogę go znaleźć – zawołał wujek – tylko założę buty.
     Wujek złapał but, stojący pod ławką, obok schowka jeżyka i wsunął nogę do niego. Po chwili zrzucił but z nogi i syknął z bólu. But przewrócił się, a z niego wyszedł jeszcze zaspany jeżyk.
     Zbliżała się jesień a potem zima, więc wujek zrobił Tuptusiowi schowek-legowisko na ganku. Jeże zapadają w zimowy sen i budzą się bardzo rzadko i na krótko. Jak będzie bardzo zimno zamkniemy drzwi i Tuptuś nie zmarznie.
     Zima szybko minęła. Wiosna nadeszła szybko i była bardzo ciepła. Tuptuś przeniósł się na taras. Był już dorosły i nie miał już ochoty na takie same zabawy jak przedtem. Zdarzało się, że często nie wracał do schowka pod ławką. Pewnego dnia przed wieczorem chłopcy z niecierpliwością czekali na Tuptusia. Już myśleli, że się z nim nie pobawią, gdy zobaczyli jak jeżyk wchodzi na taras, ale nie sam. Obok niego szedł drugi jeż.
     - O rany! Tuptuś przyprowadził chyba swoją żonę – śmiał się wujek.
     Wszyscy obejrzeli jeże, które podeszły do miseczki, napiły się mleczka, a potem wolniutko poszły w stronę rzeki. Jeden z nich, pewnie Tuptuś kilka razy przystawał i oglądał się na chłopców.
     - Gdyby mógł pomachać łapką to pewnie pożegnałby się z wami – śmiała się mama.
     Całe lato jeże nie przychodziły na podwórko do cioci i wujka. Na początku jesieni wujek zabrał chłopców nad rzekę.
     - Pokażę wam bobra, którego niedawno wytropiłem – informował po drodze wujek.
     Do rzeczki było niedaleko. Chłopcy zachowywali się bardzo cicho, by nie spłoszyć zwierząt, ale to co zobaczyli zatkało im dech w piersiach. Pod wielkim krzakiem siedziały dwa duże jeże, a obok nich biegały trzy małe jeżyki.
     - Czy to jest nasz Tuptuś z rodziną – zapytał szeptem Filipek.
     - Nie wiem. Może – odpowiedział wujek.
     Jeszcze całą godzinę siedzieli i oglądali zabawę jeżyków. Była podobna do tej, w którą bawili się z Tuptusiem. 

sobota, 3 sierpnia 2013

25. Kolorowe baloniki

     W miasteczku, w którym mieszkał Kacperek, Filipek i Amelka odbywał się wielki festyn. Przyjechało wielkie wesołe miasteczko i mnóstwo różnych straganów. Na wielkiej scenie, specjalnie zbudowanej, odbywały się występy różnych zespołów. Na festyn dzieci przyszły z rodzicami. Jeździły karuzelami, bo były aż trzy, potem samochodzikami, ciuchcią i na kucykach. Skakały na wielkiej trampolinie przypięci mocnymi szelkami i brały udział w różnych konkursach. W biegach Kacperek zajął drugie miejsce i dostał wspaniały medal. Najbardziej jednak podobało się dzieciom pływanie w wielkiej kuli w basenie pełnym wody oraz stragany z kolorowymi balonikami.
     Baloniki były napełnione specjalnym gazem, miały różne kształty i trzeba było sznurek od balonika trzymać bardzo mocno, bo nawet lekki wiaterek zabierał natychmiast baloniki.
     Dzieci zatrzymywały się przy każdym straganie i gdyby mogły wykupiłyby wszystkie baloniki. Kacperek wybrał sobie balonik o kształcie wielkiej piłki i drugi przypominający pieska, Filipek miał trzy baloniki: konika, samochód i dinozaura, Amelka zaś wielką lalkę i zajączka. Mimo, że Filipek miał najwięcej balonów na następnym straganie dojrzał balon w kształcie domku i wołał do taty:
     - Tato, kup mi jeszcze jednego, bo takiego nie mam.
     - Nie musisz mieć wszystkich baloników. Masz ich najwięcej. Nie marudź. Zobacz niektóre dzieci nie mają żadnego i nie rozpaczają z tego powodu – odpowiedział tata.
     Mama też nie uległa i nie kupiła następnego balonika Filipkowi.
     - Chyba macie już dość zabawy. Pójdziemy obejrzeć występy. Teraz będzie Kacperek tańczył ze swoją klasą, a potem wrócimy do domu.
     - Filip, pilnuj teraz moje baloniki, bo przeszkadzałby mi w tańcu – poprosił braciszka o pomoc.

    Kacperka grupa tańczyła najpiękniej. Wszyscy dostali ogromne brawa i nagrody. Filipek jednak nie oglądał występów Kacperka. Nudziło go to i odszedł trochę dalej na trawę i bawił się swoimi balonikami. W pewnym momencie podbiegł do niego mały piesek i chciał się z nim bawić. Filipek trochę się przestraszył i zaczął odpędzać pieska. Po chwili za pieskiem przybiegła Zosia, koleżanka Filipka i zawołała
     - Nie bój się, to jeszcze szczeniak, chce się z tobą pobawić. Nazywa się Żaba.
     Chłopiec uspokoił się i chciał pogłaskać Żabkę, która ząbkami złapała sznureczki baloników i  mocno szarpnęła. Sznureczki baloników wyślizgnęły się z rączki Filipka i baloniki szybko pofrunęły w górę.
     - Tato, tato pomóż mi złapać uciekające baloniki.
     Tata i jeszcze kilka osób pobiegło za balonikami, ale wiatr porwał ich wysoko w górę i żadnego nie udało się załapać.
     Filipek głośno rozpłakał się.
     - Kupcie mi nowe baloniki, nie mam już ani jednego, nawet Kacperka baloniki uciekły.
     - Nie mamy już za co kupić następnych baloników. Wszystkie pieniążki wydaliście. Musimy jechać do domu. Festyn będzie jeszcze jutro to jak przyjedziemy na karuzelę to kupisz sobie balonika, bo stragany na pewno też będą – tłumaczyła mama, a tata dodał:
     - Masz w domu jeszcze trochę swoich pieniążków to tym razem kupisz sobie za własne kieszonkowe.
     Filipek wracał do domu bardzo smutny, bo Kacperek miał medal, piękną książkę i słodycze a on nic z festynu nie miał na pamiątkę.
     W domu mama podała obiad, a po obiedzie pyszny deser. Były to zimne lody z owocami i bitą śmietaną. Siedzieli jeszcze wszyscy przy stole i opowiadali sobie wrażenia z festynu, gdy nagle Pirat zaczął bardzo głośno szczekać.
     - Tak głośno szczeka jakby się czegoś bardzo przestraszył. Idziemy zobaczyć, co to może być – powiedział tata wychodząc już na podwórko.
     To co zobaczyli rozśmieszyło ich do łez. Pirat szczekał na baloniki, które wiatr leciutko poruszał, a wyglądało to jakby te baloniki go goniły.
     Po chwili Filipek z Kacperkiem szybko łapali baloniki, bo wydawało im się, że wiatr znowu się zrywa i bali się, żeby z powrotem nie uciekły.
     - Są wszystkie. To nasze balony, ale skąd one wiedziały gdzie my mieszkamy – wołał uradowany Filipek.
     - Na stadionie, gdzie odbywał się festyn wiatr wiał w kierunku naszego domu. Jak odfrunęły przestało wiać i balony opadły na dół akurat na nasze podwórko – wyjaśniał tata.
     - A może są to jakieś zaczarowane balony – śmiała się mama.
      Na drugi dzień balony zostały w domu. Następnych już dzieci nie chciały. Bawiły się wspaniale, chciały wykorzystać okazję, bo taka wielka karuzela i inne atrakcje rzadko przyjeżdżają do ich miasteczka.