Mała Zuzia nie chodziła do przedszkola, bo
często chorowała i rodzice postanowili, że będą ją zostawiać u babci i dziadka
w niewielkim domku pod miastem.
- U
nas jest duże podwórko i Zuzia może całe dnie spędzać na powietrzu, to się trochę uodporni – powiedziała babcia.
Zuzia bardzo lubiła przebywać u babci.
Wielkie podwórko za domkiem było ogrodzone i podzielone na trzy części. W
najdalszej części chodziły sobie kury i kaczki. Najbardziej panoszył się wielki
kolorowy kogut. Zuzia nigdy tam nie wchodziła, bo bała się tego koguta.
W
drugiej części podwórka, również odgrodzonej był ogródek. Na niewielkich
grządkach rosła marchewka, pietruszka, koper, pomidory i jeszcze inne warzywa.
Zuzia najbardziej lubiła świeżo wyrwaną marchewkę lub rzodkiewkę. Zawsze, gdy
babcia szła po warzywa towarzyszyła jej i wybierała najładniejsze okazy. Obok warzyw
rosła także jabłoń, grusza, porzeczki i agrest. Całe lato, aż do późnej jesieni
zawsze można było zerwać coś smacznego na deser lub wtedy, gdy się miało na coś
ochotę.
Pozostała część podwórka, która była przy
samym domu była wielkim placem zabaw dla dzieci. Była tam piaskownica,
trampolina, huśtawki, a w upalne lato był także basen, żeby dzieci mogły
ochłodzić się w wodzie.
Zuzia i pozostałe wnuki, czyli Filip, Kuba
i Ola chętnie odwiedzali babcię i dziadka, bo nigdy się im tu nie nudziło.
Kiedy minęły wakacje dzieci mogły przyjeżdżać tylko w dni wolne od szkoły.
Tylko najmłodsza Zuzia była u babci codzienne.
Babcia dotrzymała słowa i Zuzia codziennie
wychodziła na powietrze, nawet, gdy była niepogoda. Gdy padało zakładała
kalosze i mierzyła kałuże, ale trochę krócej niż zwykle, bo babcia bała się,
żeby Zuzia się nie przeziębiła.
Po ciepłej jesieni wcześniej rozpoczęła
się zima. Po krótkim spacerze Zuzia brała swoje zabawki do drzwi przy tarasie i
tam się bawiła. Pewnego dnia wbiegła przestraszona do kuchni z okrzykiem:
- Babciu, babciu jakiś ptaszek puka w
szybę! Chyba mu zimno i chce żeby go wpuścić do domu. Chodź zobacz.
- Dobrze, już idę – odpowiedziała babcia i
poszła z Zuzią do pokoju.
Dziewczynka spojrzała ze smutkiem na
babcię i odpowiedziała
- Już chyba odleciał. Szkoda, że nie
poczekał na nas to byśmy go wpuściły, prawda? – zapytała.
- Zobacz, wcale nie odleciał ten twój
ptaszek. Tam na barierce siedzi więcej tych ptaszków. To sikorki już
przyleciały i upominają się o słoninkę.
- Jak to o słoninkę? Czy one ją lubią? –
pytała dalej.
- Tak, bardzo ją lubią. W mroźne dni zimy
jest to dla nich najlepsze pożywienie. Pobiegnij do dziadka i powiedz mu, że
już są sikorki i musi powiesić dla nich słoninkę – doradziła Zuzi babcia.
Zuzia pobiegła do dziadka, złapała go za
rękę i ciągnęła do dużego pokoju z prośbą:
- Dziadku, no chodź szybko. Musisz
powiesić słoninkę sikorkom, bo już czekają na tarasie.
Dziadek posłusznie poszedł do dużego
pokoju. Sikorki siedziały na barierce i śmiesznie przekrzywiały łepki.
- One chyba zaglądają, czy już niesiesz im
dziadku, słoninkę – śmiała się Zuzia.
Babcia przyniosła z lodówki kilka kawałków
słoninki, a dziadek przyniósł specjalne haczyki. Umieścił smakołyki sikorek na
haczykach, wyszedł na taras i zawiesił ich w kilku miejscach.
Od tego czasu Zuzia codziennie sprawdzała,
czy słoninka jeszcze jest i czy sikorki mają, co jeść.
Nadeszły święta Bożego Narodzenia. Kolacja
wigilijna była u babci i dziadka, na którą przybyła cała rodzinka. Św. Mikołaj
wręczył każdemu prezent. Wszyscy byli bardzo zadowoleni. Zanim św. Mikołaj
odszedł Zuzia zapytała:
- Św. Mikołaju, a czy masz w swoim wielkim
worze prezent dla naszych sikorek.
- Mam. Dobrze, że mi przypomniałaś, bo nie
zostawiłbym im tego prezentu – a po chwili św. Mikołaj wyjął z worka wielki kawałek smakołyku sikorek i dodał – chyba wystarczy im tego smakołyku do końca zimy.
- Dziękuję ci Mikołaju - zawołała
uradowana Zuzia i ucałowała go w obydwa policzki – naprawdę o nikim nie
zapomniałeś.
Po nowym roku Zuzia z rodzicami wyjechała
na dwa tygodnie w góry. Codziennie uczyła się jeździć na nartach, a także
zjeżdżała z rodzicami na sankach. Nie zapomniała jednak o sikorkach i czasami
nawet dwa razy dziennie dzwoniła do dziadka, żeby sprawdził czy sikorki mają
jeszcze słoninkę.
W czasie powrotu z gór Zuzia poprosiła
mamę i tatę
- Zanim pojedziemy do domu to na bardzo
krótką chwilę wstąpimy do babci i dziadka, bo przecież muszę zobaczyć moje
sikorki.
- Możemy na chwilkę wstąpić – odpowiedział
tata – ale dzisiaj już ich nie zobaczysz, bo robi się ciemno.
Gdy podjechali pod domek dziadek był na
podwórku i szybko otworzył bramę. Zuzia wysiadła i podbiegła do dziadka, żeby się
z nim przywitać. Dziadek rozłożył szeroko ręce, przytulił mocno Zuzię i
zawołał:
- No, wreszcie wróciłaś moja kochana
sikoreczko.
- Dziadku, przecież ja nie jestem
ptaszkiem, tylko twoją wnuczką – śmiała się dziewczynka.
Następnego dnia Zuzia po spacerze jak
zwykle bawiła się przy drzwiach na taras i przyglądała się sikorkom. Tym razem
zleciało się większe stadko ptaszków. Podfruwały do szyby, machały skrzydełkami
i delikatnie pukały w szybę. Babcia widząc zachowanie ptaków powiedziała do
Zuzi:
- One cię chyba witają, bo za tobą tęskniły,
a teraz się cieszą, że jesteś blisko.
- Może – odpowiedziała dziewczynka - będę zawsze
o nich pamiętać, zwłaszcza w mroźne dni. Inni też powinni pamiętać o ptaszkach,
kiedy śnieg spadnie i nie ma dla nich pożywienia, bo przecież z nimi jest
zawsze weselej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz