piątek, 31 maja 2013

16. Prawdziwa historia

     Pewnego letniego dnia Elżunia z rodzicami i rodzeństwem pojechała na wieś do cioci Józi. Wieś wyglądała inaczej niż miasteczko, w którym mieszkała. Zamiast ulic były ścieżki a po obu stronach ścieżki rosły wysokie zboża. Elżunia kilka razy chowała się w zbożu. Wreszcie tata zawołał:
     - Nie wolno ci więcej wchodzić w te wysokie zboża, bo zabłądzisz, jesteś jeszcze malutka i nie będziemy mogli cię znaleźć!
     Po przybyciu do cioci i po przywitaniu mama powiedziała:
    – Teraz musicie się sami pobawić na podwórku, ba ja muszę pomóc cioci przygotować obiad.
     Mama zostawiła dzieci na wielkim podwórku i poszła do kuchni. Siostrzyczki i braciszek chcieli, żeby Elżunia bawiła się z nimi w berka. Zabawa ta jednak szybko się jej znudziła. Miała zaledwie trzy latka i jej małe nóżki nie mogły dogonić rodzeństwa, a cały czas nie chciała być berkiem. Obok domu zauważyła kurę, która prowadziła maleńkie kurczaczki. Jeden kurczaczek odłączył się od stadka. Elżunia przestraszyła się, że kurczaczek zabłądzi. Wzięła niewielką rózgę do rączki, podbiegła do kurczaczka i lekko potrąciła go rózgą, bo chciała żeby wrócił do mamy. Przestraszony kurczaczek nie zdążył uciec i przewrócił się. Zauważył to starszy cioteczny braciszek Elżuni i krzyknął:
     - Mamo, a Ela rózgą zabiła kurczaka.
     Ciocia wyjrzała przez okno i zawołała:
     - Zostaw kurczaczki, bo jak nie to ja tą rózgą przyłożę ci klapsa.
     Elżunia nic nie odpowiedziała a po chwili nie było jej na podwórku.
     Mama z ciocią ustawiły stół pod wielkim drzewem i ciocia zawołała:
     - Dzieci obiad na stole, siadajcie!
     Gdy wszyscy usiedli do stołu okazało się, że nie ma Elżuni. Zaniepokojona mama wołała:
     - Elżunia, Elżunia, chodź, obiad na stole!!! – ale dziewczynka nie przyszła i nie odzywała się. Ciocia również bardzo zdenerwowana zawołała:
     - Obiad zjemy później. Najpierw musimy odnaleźć Elżunię!
     Wszyscy zaczęli jej szukać. Dzieci i dorośli rozbiegli się po całej zagrodzie. Szukali jej wszędzie. Wujek podeptał całe pole zboża, bo myślał, że może tam się schowała. Wszyscy sprawdzali po kilka razy w stodole, oborze, w domu, na podwórku i w każdym zakamarku, ale nigdzie jej nie było. Wreszcie zmęczeni usiedli i zaczęli zastanawiać się, gdzie może być Elżunia. Zapłakana mama podniosła się i poszła jeszcze raz jej szukać. Kiedy przechodziła obok kurnika zauważyła, że z kurnika wybiegła spłoszona kura. Podbiegła i szybko do niego zajrzała, już chyba z dziesiąty raz. Tym razem zobaczyła wystraszoną Elżunię, która stała za wielkim koszem.
     - Czemu tu stoisz? Dlaczego nie przyszłaś na obiad? Wszyscy cię szukają.
     - Mamo, ja się boję cioci. Obronisz mnie. Ja nie chciałam skrzywdzić kurczaczka, on się tylko przewrócił – i z wielkim płaczem rzuciła się mamie na szyję.
     Mama mocno przytuliła Elżunię i tłumaczyła jej:
     - Ciocia tylko żartowała, wcale nie miała zamiaru dać ci klapsa. No uspokój się już.
     Przyniosła ją do stołu, ale wtulona w ramiona mamy Elżunia bardzo mocno szlochała. Wszyscy zaczęli ją uspakajać. Dopiero, gdy wujek pogłaskał dziewczynkę po główce i szepnął do jej uszka:
     - Zobacz nawet kotek cię szukał. Wraca z za stodoły – przestała szlochać.
     Odwróciła główkę i spojrzała na podwórko. Kot szedł bardzo dumny do stołu.
     - Chyba on chce, żeby to jemu dziękować za odnalezienie Elżuni – powiedziała starsza siostrzyczka. Elżunia uśmiechnęła się jeszcze przez łzy, ale już nie płakała. Ciocia dodała:
     - No i kwoka przyprowadziła do ciebie swoje dzieci. Pewnie dziękuje ci za zagrodzenie drogi uciekinierowi i przypilnowanie go, by wrócił do mamy. Rzuć im parę tych zimnych ziemniaczków, a ja podgrzeję obiad, bo już jest zimny.
     - Nie będziemy czekać na podgrzanie. Jest bardzo gorąco i obiad wcale nie jest bardzo zimny! – wołali prawie wszyscy bardzo głodni.
     Z wielkim apetytem zjedzono zimny obiad, po którym wszyscy poszli nad rzekę po nową przygodę opisaną w następnym opowiadaniu.

piątek, 24 maja 2013

15. Pasażer na gapę.


     Pewnego dnia mama powiedziała do Elżuni i jej rodzeństwa:
     - Jest już lato, są wakacje to w sobotę pojedziemy na wieś do cioci Józi.
     Ciocia Józia była siostrą taty i bardzo lubiła jak ją odwiedzali krewni z miasta.
    W sobotę dzień był bardzo ciepły i słoneczny wszyscy szykowali się do wyjazdu. Na wieś mieli jechać kolejką wąskotorową, którą nazywali ciuchcią.
     - A czy weźmiemy Azorka? – dopytywała się Elżunia.
     - Nie. Naszykowałam mu dużo jedzenia i włożyłam kocyk do jego budy. Zostanie i będzie pilnował naszego domu i podwórka – powiedziała mama.
     - Oj, będzie mu bardzo smutno – martwiły się dzieci.
     Kiedy wszyscy już wyszli tata dokładnie zamknął furtkę i poszli na stację kolejki. Do stacji trzeba było przejść przez kilka ulic, bo była dość daleko. Elżunia często oglądała się i sprawdzała czy Azor nie biegnie za nimi.
     - Nie martw się. On nie wyjdzie, bo tata zreperował ogrodzenie i nie ma już żadnej dziury – uspokajała ją mama.
     Na stacji tata kupił bilety na przejazd a po chwili przyjechała kolejka. W wagonie dziewczynki zajęły miejsca przy oknie. Kolejka ruszyła.
     - Jak wsiadałem chyba widziałem Azora. Pewnie będzie biegł za kolejką – szepnął tata do mamy, tak żeby dzieci nie słyszały,  bo by się bardzo martwiły. Do cioci było bardzo daleko i trzeba był jechać całą godzinę – tak długo nie wytrzyma, a jak zostanie w nieznanej sobie okolicy to może zginąć – dodał zmartwiony.
     Gdy kolejka odjechała ze stacji i zaczynała nabierać prędkości do Elżuni przybiegł Azor. Machał wesoło ogonkiem i wykrzywiał mordkę ukazując zęby.
     - Azor się śmieje – wołały dzieci – jest zadowolony z tego, że nas dogonił.
     - Azor nie ma biletu. Jak przyjdzie konduktor to go każe wysadzić na jakiejś stacji – powiedział już uspokojony tata.
     - Możemy przecież kupić dla niego bilet u konduktora – prosiła Elżunia.
     - Zobaczymy, co da się zrobić – uspokoił ją tata.
     Kiedy przejechali parę stacji do przedziału wszedł konduktor i głośno zawołał:
     - Proszę bilety do kontroli.
     Konduktor sprawdził bilety, a tata zapytał:
     - Może pan sprzedać bilet dla pasażera, który jedzie na gapę, dla naszego pieska Azora.
     - A gdzie on jest, żeby sprzedać bilet muszę widzieć pasażera – odpowiedział konduktor.
     - Chyba siedzi pod ławką.
     Konduktor zajrzał pod ławkę, ale tam go nie było. Wszyscy szukali pieska i w całym przedziale nie mogli go znaleźć. Elżunia z niepokojem wołała:
     - Azor, Azor choć pan konduktor cię nie wyrzuci!
     Piesek jednak nie przybiegł na wołanie swojej pani.
     - Chyba się mnie przestraszył i wysiadł z kolejki – powiedział konduktor i dodał – nie ma pasażera to nie sprzedam biletu.
     Kolejka dojeżdżał do jakiejś stacji. Konduktor wysiadł sprawdzić czy wszyscy wysiedli i wsiedli. Musiał dać sygnał odjazdu maszyniście parowozu. Po zrobieniu tych czynności wsiadł do następnego wagonu i kolejka ruszyła.
     Elżunia siedziała bardzo smutna. Jej ukochanego pieska nie było. Po chwili bagaże ustawione pod ławką zaczęły się przesuwać i z za nich wydostał się zadowolony Azor. Do końca podróży konduktor już nie przyszedł do przedziału.
     Na stacji końcowej wszyscy wysiedli z kolejki i Azor też. Gdy konduktor go zobaczył zaczął się śmiać:
     - To ty jesteś tym pasażerem na gapę. Następnym razem jak będziesz jechał to musisz mieć bilet na przejazd.
     Azor podszedł do konduktora i wesoło zaszczekał machając przy tym ogonem.
     - Mamo, Azor chyba dziękuje konduktorowi za to, że go nie wysadził z kolejki – zawołała Elżunia.
     - Tak to wygląda – odpowiedziała mama i wszyscy cieszyli się, że podróż się udała.
     Gdy następnego dnia wracali do domu tata kupił też bilet dla Azora, a jak konduktor sprawdzał bilety Azor nie chował się przed nim tylko wesoło go przywitał. Od tego czasu rodzice zawsze pozwalali zabierać Azora do cioci i nie jeździł już na gapę.



piątek, 17 maja 2013

14. Nieposłuszny Azorek


     W niewielkim mieście w żółtym domku mieszkała mała Elżunia z rodzicami, dwiema siostrami i bratem. Z domku wychodziło się na duże podwórko ogrodzone siatką. Pewnego dnia ciocia przyniosła dzieciom niedużego pieska. Był czarny w białe łatki, z zawiniętym do góry ogonkiem. Dzieciom piesek bardzo się podobał i pytały rodziców:
     - Mamo, tato czy możemy zatrzymać pieska?
     - Dobrze niech zostanie – zgodzili się rodzice, a mama dodała – to jeszcze szczeniak, dopóki nie dorośnie może spać w ganku, ale potem będzie musiał mieszkać w budzie na podwórku.
     - Jak go nazwiemy? – zastanawiała się Elżunia.
     - Może Reks albo Burek albo Łatek? – starsze siostrzyczki podawały różne nazwy.
    - Nie, nazwiemy go Azor, Azorek – zadecydował braciszek.
     To imię dla pieska wszystkim się podobało i zdecydowali się tak go nazwać. Azorek najbardziej polubił Elżunię. Była najmłodsza i całymi dniami bawiła się z nim na podwórku. Mały piesek sam nie chciał spać i kiedy już wszyscy spali żałośnie skomlił. Elżunia po cichutku zakradała się do ganku, brała pieska do swojego łóżeczka, a rano jeszcze zanim rodzice wstali z powrotem zanosiła go do ganku.
     Pewnego razu mama szła do sklepu.
     - Mamo, czy mogę iść z tobą? – zapytała dziewczynka.
     - Możesz. Kupimy Azorowi obrożę i smycz to będzie mógł z nami chodzić – odpowiedziała mama.
     Gdy wyszły na ulicę mama zatrzymała się i starannie zamknęła furtkę. Azor jak zobaczył, że Elżunia wyszła zaczął piszczeć i skakać na furtkę, bo chciał też iść z nimi na zakupy. Jednak furtka nie chciała się otworzyć. Postanowił znaleźć sobie inne wyjście z ogrodzenia. Biegł wzdłuż siatki i w samym rogu zobaczył niewielką dziurę. Szybko przeszedł przez dziurę i pobiegł za Elżunią i jej mamą.
     Pierwsza zobaczyła go mama. Zatrzymała się i powiedziała:
     - Elżuniu zaprowadź Azora do domu i zamknij go w ganku. Ja na ciebie zaczekam.
     - Dobrze. Już idę – odpowiedziała dziewczynka i szybko pobiegła w stronę domu, a Azor pobiegł za nią. Po chwili wróciła już sama. Pomału poszły dalej. Elżunia oglądała się kilka razy, aby sprawdzić czy piesek nie idzie za nimi, bo zapomniała powiedzieć siostrzyczce, żeby go nie wypuszczała na podwórko.
     Starsza siostrzyczka, gdy usłyszała, że Azor szczeka otworzyła drzwi i wypuściła go na podwórko. Pies szybko wydostał się przez dziurę i pobiegł za Elżunią. Tym razem jednak nie doszedł do niej tylko biegł trochę dalej za nimi, a jak wyczuł, że Elżunia za chwilę obejrzy się sprytnie chował się za przechodniami lub za zakrętem ulicy. Dziewczynka z mamą przeszła na drugą stronę ulicy. Azor bał się, że go zobaczą nie przeszedł razem z nimi i dopiero, kiedy obie zniknęły za rogiem ulicy wybiegł na jezdnię. Niestety nie wiedział, że samochody nie zatrzymują się w miejscach niewyznaczonych dla pieszych i  wpadł prosto pod nadjeżdżający samochód. Miał jednak dużo szczęścia, bo kierowca tego samochody jechał powoli i z daleka zauważył, że przez jezdnię przebiega piesek. Ostro zahamował, ale nie zdążył zatrzymać się przed Azorem i lekko go potrącił. To była prawdziwa lekcja dla Azora i zanim przechodnie się zorientowali co się stało Azor zerwał się na równe nogi i z podkulonym ogonem wrócił do domu.
     Z zakupów Elżunia wróciła niezadowolona. Sklep był zamknięty i nie kupiła ani smyczy ani obroży.
     - Będziesz musiał dłużej poczekać na swoje prezenty – tłumaczyła swojemu pieskowi – chodź pobawimy się.
     Azor patrzył się na nią smutnymi oczami i niechętnie wstał. Nie mógł jednak swobodnie biec, bo kulał.
     - Mamo, chodź obejrzyj Azora. Coś mu się stało. Kuleje na jedną łapkę – wołała Elżunia.
     - Jak poszłyście Azor wybiegł przez dziurę za wami i jak przebiegał przez jezdnię potrącił go samochód – wyjaśniła starsza siostra.
     Mama dokładnie go obejrzała i powiedziała:
     - Nic mu się nie stało, ma tylko stłuczoną łapkę. Źle się czuje, bo przeżył szok. Może już teraz nie będzie sam wybierał się na wycieczki. Niech sobie dzisiaj poleży a jutro już będzie się czuł dobrze.
     Azor spokojnie leżał do wieczora. Rano jak Elżunia poszła do niego biegał wesoło tylko od czasu do czasu lekko utykał.
     Na drugi dzień była niedziela. Sklepy były zamknięte i nie można było nic kupić, a cała rodzinka wybierała się na wycieczkę.
     - Mamo musimy zabrać Azora, ale jak go weźmiemy bez smyczy? – martwiła się Elżunia.
     - Dzisiaj idziemy wszyscy to będziemy go pilnować, a jak trzeba będzie przejść przez jezdnię to go przytrzymasz – odpowiedziała mama.
     Pogoda była piękna. Szybko spakowali się i wyruszyli. Kiedy czekali na ulicy przy przejściu dla pieszych na przejazd samochodów Elżunia chciała przytrzymać Azora, ale on stał spokojnie przy nodze dziewczynki i czekał razem z nią. Taka sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy. Azor nie wybiegał na jezdnię tylko czekał i jak przechodnie przechodzili na drugą stronę ulicy, przechodził i on.
     Po powrocie z wycieczki mama śmiała się i powiedziała:
     - Zauważyliście, że Azor nauczył się przechodzić na drugą stronę ulicy.
     - Tak zauważyliśmy – odpowiedziała Elżunia za wszystkich – jak nikt nie przechodzi przez ulicę to Azor stoi i czeka, a jak ludzie przechodzą na druga stronę to i on przechodzi.
     Od tego czasu Azor zawsze chodził z Elżunią na zakupy, a smycz nie była potrzebna, bo na drugą stronę ulicy nauczył się przechodzić, a do sklepu nie wchodził, bo wiedział, że nie może tam wejść i cierpliwie czekał na swoją właścicielkę obok wejścia.


czwartek, 9 maja 2013

13. Bokser i żabki


     Za blokiem Amelki był niewielki plac porośnięty trawą, na którym była piaskownica i ławeczki. Dziewczynka często bawiła się z Bokserem na tym placu.
     Wiosną na młodej zielonej trawce skakało mnóstwo małych zielonych żabek.
Bokser zawsze przyglądał się jak te żabki skaczą. Najpierw siadał naprzeciwko małej żabki i kiedy ona podskoczyła podskakiwał i on.
     - Bokser uważaj, bo zrobisz krzywdę żabce – krzyczała Amelka.
     Piesek jednak skakał tak uważnie, że każdą żabkę ostrożnie omijał.
     Pewnego razu Bokser wesoło wbiegł na trawnik, bo chciał poskakać z żabkami, ale na drodze zatrzymała go wielka żaba, która głośno krzyczała:
     -Rereee, rereee, rereee !!!
     Wielka żaba wysoko skakała w kierunku Boksera. W pierwszej chwili pies stanął i nie wiedział, co ma robić, a potem szybko odwrócił się i z podwiniętym ogonkiem schował się za babcię. Babcia powiedziała:
     - Amelko Bokser chyba boi się tej wielkiej żaby, bo tak szybko uciekał.
     - Taki duży pies na pewno nie boi się tej żaby. On domyśla się, że to jest mama małych żabek, która boi się o swoje dzieci i nie chce z nią walczyć – odpowiedziała dziewczynka.
     Babcia z Amelką weszły na trawnik i usiadły na ławce. Obie przyglądały się jak Bokser próbował podejść do ławki, ale co zrobił kilka kroków w jego stronę znowu skakała duża żaba. Po kilku próbach zrezygnował z zabawy z małymi żabkami i został na chodniku obok trawnika. Tego dnia Bokser smutny wrócił do domu. Amelka przytuliła go i powiedziała:
     - Piesku nie smuć się. Może jutro nie będzie już dużej żaby.
     Na drugi dzień padał bardzo duży deszcz i ani Amelka, ani Bokser nie mogli bawić się na placu za blokiem, bo było duże błoto. Dopiero po kilku dniach jak słoneczko osuszyło trawnik poszli na spacer za blok. Wiosenna trawka szybko rosła wszędzie zrobiło się bardzo zielono. Bokser biegał i szukał małych żabek. Zaglądał pod krzaczki, szukał pod drzewami, ale nigdzie nie znalazł nawet jednej.
     - Babciu chyba duża żaba zabrała wszystkie małe żabki. Zobacz, jaki Bokser jest smutny.
     - Żabki przeniosły się nad rzekę. Teraz na trawniku jest sucho a one lubią wilgoć – tłumaczyła babcia Amelce.
     - No, Bokser nie bądź taki smutny za rok znowu żabki wrócą na nasz trawnik – pocieszała dziewczynka swojego ulubieńca i po chwili dodała:
     - Chodź, pobawimy się.
     Po dłuższej zabawie Amelka zmęczona usiadła na ławce obok babci.
     - Ja muszę odpocząć, a tobie piesku jak za mało zabawy to spróbuj dogonić motylka.
     Bokser popatrzył na dziewczynkę, zamerdał wesoło ogonkiem a potem odwrócił się i zaczął gonić motylki. Nie udało mu się jednak dogonić ani jednego motylka.

    

piątek, 3 maja 2013

12. Mali mieszkańcy sadu


     Pewnego wiosennego dnia Kacperek, Filipek i Amelka pojechali w odwiedziny do cioci Ani i wujka Roberta. Bardzo lubili tam jeździć. Na wielkim podwórku stały różne maszyny rolnicze, które dzieci zawsze z wielką ciekawością oglądały. Po podwórku biegały kury, kaczki i gęsi. Te ostatnie były czasem groźne i raz nawet chciały podziobać Amelkę. Uratował ją wujek. Podbiegł i chwycił ją na ręce, a potem zamknął gęsi w małym kojcu.
     Nic już nie przeszkadzało w zabawie. Dzieci jednak szybko się nudzą i co jakiś czas szukają nowej zabawy.
     - Może pójdziecie do sadu. O tej porze roku jest tam pięknie – zaproponowała ciocia.
     Na końcu podwórka stała ogromna stodoła a tuż za nią był wielki sad. Gdy dzieci weszły do sadu stanęły zdziwione i nie mogły napatrzeć się na drzewa. Wszystkie drzewa kwitły. Na każdej prawie gałązce obok małych listków było mnóstwo pięknych kwiatków.
     - Nie zapytałam cioci czy mogę zerwać kilka kwiatków – powiedziała Amelka.
     - Na pewno możesz, przecież wszędzie jest ich dużo – zawołał Filipek.
     - Ja ci pomogę rwać. Zrobimy ogromny bukiet i zabierzemy go do domu – dodał Kacperek.
     Niestety kwiaty rosły na gałązkach i żeby ich urwać trzeba było ułamać całą gałązkę. Amelka zbierała ułamane gałązki a Kacperek i Filipek łamali ich coraz więcej. Nagle Filipek zobaczył na gałązce, którą miał urwać, coś co nie wiedział jak nazwać.
     - Co to jest? Musicie to zobaczyć! – zawołał.
     Wszyscy troje zbliżyli się do drzewka i zobaczyli coś, co nie przypomniało żadnego owada. Gdy przyjrzeli się lepiej to okazało się, że na gałązce siedzi chłopiec trochę większy od pszczoły, ma jasne włoski i żółtą czapeczkę, na plecach ma przezroczyste skrzydełka i bardzo płacze.
     - Czemu płaczesz? Kim jesteś i jak się nazywasz? – zadawała pytania Amelka, bo bardzo było jej smutno.
     Maleńki chłopiec podniósł główkę i odpowiedział:
     - Ja jestem elfem, mieszkańcem tego ogrodu i nazywam się Ben. Opiekuję się tymi drzewkami. Bardzo jest mi smutno, że łamiecie gałązki.
     - Przecież jest ich bardzo dużo i jak kilka ich sobie weźmiemy to przecież nic się nie stanie – tłumaczył Kacperek.
     - Nie wiem czy wiecie, że z każdego kwiatuszka urośnie jabłuszko, czereśnia lub inny owoc. Niestety na tych gałązkach, które ułamaliście nie urosną już żadne owoce.
     - Nie wiedzieliśmy tego. Więcej już nie będziemy łamać gałązek – zapewnił Kacperek Bena.
     - Gdzie mieszkasz i co robisz? – zapytał ciekawy Filipek, a Amelka dodał:
     - Pierwszy raz w życiu widzimy prawdziwego elfa i chcielibyśmy wszystko o was elfach wiedzieć.
     - Dobrze. Usiądźcie sobie wygodnie na tej świeżej trawce i słuchajcie.
     Dzieci usiadły wygodnie i Ben wszystko im opowiedział. Wyjaśnił, że jest ich dużo, że od wczesnej wiosny aż do późnej jesieni mieszkają w sadzie i opiekują się drzewkami, ptaszkami, pszczółkami i innymi owadami.
     - A czy dorośli też was widzą i czy was znają? I gdzie mieszkacie zimą? – dopytywały się jeszcze dzieci.
     - Dorośli nas nie widzą, bo nie mają czasu, żeby z nami rozmawiać, ale czasami uda nam się coś szepnąć do ucha wujkowi lub cioci, by podsunąć im jakieś dobre rozwiązanie problemu – i zapytał – czy widzicie te ule, które stoją w ogrodzie? To pszczółki zapraszają nas do swoich domków.
     Nagle wszyscy usłyszeli głos cioci, która wołała dzieci na obiad.
     - Musimy już iść. Ben czy spotkamy się jeszcze? -  zapytał Filip.
     - Jak przyjedziecie w odwiedziny jesienią to przyjdzie tutaj. Będę na was czekał i zaprowadzę do drzewka, na którym będą rosły największe i najsmaczniejsze jabłuszka.
     Jesienią dzieci przyjechały do cioci i wujka i zaraz po przywitaniu powiedziały:
     - Idziemy do sadu.
     - Nie ma już jabłek na drzewach, wszystkie już zerwaliśmy i są w przechowalni – powiedział wujek.
     Ciocia jednak szybko zaprzeczyła:
     - Nie, zostało jeszcze jedno drzewko, z którego nikt nie zerwał jabłek.
     - To my je zerwiemy – zawołał wesoło Kacperek i szybko pobiegł do sadu. Za nim pobiegł Filip i Amelka.
     Ben czekał na nich. Przywitał się z nimi i powiedział:
    - Chodźcie za mną. Zaprowadzę was do drzewka, na którym rosną najsmaczniejsze jabłka i pokażę wam jak ich zrywać, by długo były soczyste i zdrowe.
     - Jak to się stało, że z tej jabłonki nikt nie zerwał jabłek? – zapytał Filipek.
     - Obiecałem wam, że to wy zerwiecie najpiękniejsze i najlepsze jabłuszka. O zobaczcie będziecie zrywać je do tej skrzynki, która stoi pod drzewem.
     Dzieci zerwały wszystkie jabłka. Te, które rosły najwyżej zerwały elfy i delikatnie ułożyły w skrzynce.
     - Dziękujemy bardzo. Spotkamy się jeszcze kiedyś? – zapytała Amelka.
     - Na pewno,  ale dopiero wiosną. Cześć! – wołał za nimi Ben.
     Do sadu przyszedł wujek i pomógł dzieciom przynieść skrzynkę z jabłkami do domu. Jabłuszka wyglądały pięknie i apetycznie. Wszyscy zjedli po jednym. Wujek stwierdził, że te są chyba najlepsze i dodał:
     - Zabierzcie tę skrzynkę do domu, a jak zjecie wszystkie to przyjdźcie po następne. Te z przechowalni też będą smaczne.
     - A wiosną może znowu spotkacie swoich przyjaciół – powiedziała z tajemniczym uśmiechem ciocia.