niedziela, 30 marca 2014

51. Czy można kłamać?

     Mały Jacuś miał starszą siostrę Agatkę, która chodziła już do szkoły. Zazdrościł jej troszkę, bo on musiał zostawać w domu z babcią. Bardzo często robił  w jej pokoiku wielki bałagan, ale tak cicho, żeby babcia nie słyszała. Kiedy Agatka wracała ze szkoły wołała Jacka i pytała:
     - Jacek, dlaczego zrzuciłeś wszystkie moje zabawki z półek?
     - Ja się tu nie bawiłem. Na pewno to ty zrobiłaś przed wyjściem z domu, jak czegoś szukałaś.
     - Dzisiaj nic nie szukałam i nie zostawiłam takiego bałaganu – wołała zdenerwowana dziewczynka.
     Do pokoju weszła babcia.
     - Jacek musisz pomóc siostrzyczce pozbierać zabawki.
     - Ale ja tego nie zrobiłem – kłamał Jacek.
     - Nie widziałam, kto to zrobił, ale teraz pomożesz Agatce i będziesz pilnował pokoju, żeby jakiś ktoś nie zrobił znowu bałaganu.
     Jacek z wielką niechęcią pomagał siostrze, choć dobrze wiedział, że to on zrobił ten wielki bałagan. Zdawało mu się, że jest to bardzo zabawne, gdy wszyscy zastanawiają się, kto to zrobił, a on nie przyznawał się do tego, bo nikt nie widział i można było oszukać, że jest się niewinnym. Zdarzało mu się rozlać wodę i powiedzieć, że to zrobiła Agatka, schować tacie gazetę i powiedzieć, że to babcia ją zabrała lub pukać do drzwi, żeby wszyscy myśleli, że ktoś do nich przyszedł i trzeba otworzyć drzwi.
     Mama i tata, a czasami babcia długo tłumaczyli mu, że te jego kłamstwa nie są wcale śmieszne i utrudniają wszystkim życie. A Jacek, choć wiedział, że to jego wina wolał kłamać i obrażać się na wszystkich za to, że wszyscy go podejrzewają, a przecież jak psocił nikt nie widział i nie powinni go oskarżać o kłamstwo.
     Kiedy Jacek skończył pięć lat rodzice zapisali go do przedszkola. Bardzo podobało mu się w przedszkolu. Zaprzyjaźnił się z dziećmi i wszystko było by dobrze, gdyby Jacek znowu nie zaczął kłamać. Po kilku jego kłamstwach pani posadziła go przy swoim stoliku i długo rozmawiała z nim na temat jego zachowania.
     - Jacku, czy wiesz jak bardzo boli serduszko osobę lub dziecko, które oskarży się o kłamstwo a jest niewinne. Traci się wtedy kolegów i przyjaciół, bo nikt nie ufa osobie takiej, co kłamie, bo zabawa z kłamczuchem może skończyć się źle.
     - Chcę się bawić ze wszystkimi, bo bardzo mi się tu podoba. Nie będę już więcej kłamał ani tu w przedszkolu, ani w domu.
     Przez kilka dni było naprawdę wspaniale. Jacek, gdy źle coś zrobił szybko się do tego przyznawał i naprawiał błąd. Dzieci znowu go bardzo polubili i chętnie się z nim bawili.
     Po upływie tygodnia do przedszkola przyszedł nowy kolega Igor. Nowy kolega podobnie jak Jacek zaczął psocić i kłamał, że on tego nie zrobił tylko inne dzieci. Tak się jakoś układało, że Jacek był zawsze w pobliżu rozrzuconych zabawek i Igor wskazywał Jacka, że to on zrobił.
     - Ja tego nie rozrzuciłem – tłumaczył się Jacek.
     Taka sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy i dzieci znowu podejrzliwie patrzyły na Jacka. W końcu Marysia powiedziała:
     - Znowu kłamiesz. Nie będziemy się z tobą bawić.
     - To nie ja, naprawdę przestałem już kłamać – tłumaczył się.
     Dzieci odsunęły się od niego, został sam z rozrzuconymi nie przez niego klockami. Z żalu, że dzieci mu nie wierzą rozpłakał się. Właśnie w tej chwili zrozumiał, jak bardzo boli serduszko, gdy ktoś niesłusznie oskarża niewinną  osobę, a przecież niedawno on oskarżał inne dzieci, bo uważał, że to jest śmieszne.
     Pani popatrzyła na Jacka i domyśliła się wszystkiego, więc stanęła w obronie chłopca i zapytała:
     - Czy ktoś widział, jak Jacek rozrzuca te zabawki?
     Niestety nikt nie widział, tylko Igor zawołał:
     - To na pewno Jacek, a teraz nie chce sprzątać.
     - Pomóżcie dzisiaj pozbierać Jackowi zabawki, a jutro porozmawiamy na ten temat.
     Następnego dnia Jacek nie przyszedł do przedszkola. Był chory i musiał leżeć w łóżeczku. I właśnie tego dnia Igor spóźnił się. W szatni powiesił swoje ubranko i już miał iść do sali, gdy wpadł na wspaniały pomysł. Poprzekładał ubranka dzieci do różnych półek i pomyślał, – ale się będą złościć, jak nie będą mogli znaleźć swoich ubrań, a jak pani zapyta, kto to zrobił to powie, że Jacek.
     Gdy wszedł do sali dzieci kończyły już śniadanie. Pani powiedziała:
     - Zjedz szybko, bo zaraz idziemy na spacer.
     - Nie jestem głodny, jadłem śniadanie w domu. Możemy już iść.
     W szatni zrobił się okropny bałagan. Nikt nie mógł znaleźć swoich rzeczy tylko Igor ubrany śmiał się z dzieci. Pani bardzo się zdenerwowała i zapytała:
     - Kto pomieszał wszystkie ubranka?
     - To na pewno Jacek – powiedział głośno Igor.
     Pani i wszystkie dzieci odsunęły się od Igora i popatrzyły na niego ze smutkiem, a potem wszyscy razem prawie jednocześnie zapytały:
     - Czy widziałeś jak to robił Jacek? 
     - Tak – odpowiedział pewny siebie Igor.
     - To powiedz nam, gdzie jest teraz Jacek, bo musimy go ukarać za robienie bałaganu? – zwróciła się do niego z pytaniem pani.
     Igor chciał pokazać palcem Jacka, ale nie było go miedzy dziećmi.
     - Chyba się gdzieś schował, bo go nie widzę – odpowiedział niepewnie.
     - Nie widzisz go, bo dzisiaj nie przyszedł do przedszkola. Jest chory – powiedziała pani i zapytała Igora – to ty ostatni wszedłeś do sali, więc ty to zrobiłeś. Prawda?
     - Tak – odpowiedział Igor i zrobił się cały czerwony.
     - No teraz nie mogłeś oskarżyć Jacka o kłamstwo. Myślę, że wiele rzeczy zrobiłeś ty, a nie Jacek. Jak wyzdrowieje i przyjdzie do przedszkola to musisz go przeprosić – potem zwróciła się do dzieci i dodała – chyba wszyscy przeprosimy Jacka za to, że mu nie wierzyliśmy.
     Po znalezieniu swoich rzeczy dzieci szybko się ubrały i stanęły parami. Niestety tylko Igor nie miał pary, bo nikt nie chciał z nim iść. Musiał, więc zostać w młodszej grupie do ich powrotu.    
      Kiedy Jacek wyzdrowiał i przyszedł do przedszkola dzieci przeprosiły go, a Igor nie tylko przeprosił Jacka, ale jeszcze dodatkowo przyrzekł pani i wszystkim dzieciom, że już nie będzie więcej kłamał.

środa, 19 marca 2014

50. Co zbierał Bartek?

     Mały Bartuś już od najmłodszych lat zbierał różne rzeczy. Jak tylko nauczył się chodzić znosił mamie małe robaczki.
     - Nie zbieraj tych robaków, bo może któryś cię ugryźć i będzie bardzo bolała rączka.
     Jednak Bartek wcale nie słuchał mamy. Pewnego dnia złapał osę i biegł do mamy pokazać, co ma. Osa chciała się wydostać z zaciśniętej rączki. Bartek zacisnął mocniej piąstkę, żeby robaczek mu nie uciekł i w tym czasie osa mocno go użądliła. Gdy przybiegł do mamy rączka bardzo bolała i mama z wielkim trudem otworzyła rączkę chłopca, bo zamiast puścić osę ściskał ją coraz mocniej. Z małej rączki mama szybko wyciągnęła żądło. Rączka jednak bardzo bolała i mocno spuchła. Trzeba było zrobić zimny okład, by rączka mniej bolała.
     Po tej przygodzie Bartek już nie zbierał robaczków i nie łapał owadów. Natomiast zaczęły podobać się mu ślimaki. Zbierał je do pustych słoików, niewielkich pudełek a nawet do niektórych zabawek. Wrzucał im tam świeżą trawę, sałatę lub jakieś inne roślinki. Miał ich bardzo dużo. Na całym podwórku w każdym zakamarku można było znaleźć jakieś naczynko ze ślimakiem. Pewnego dnia zerwała się wielka wichura i słychać było nadciągającą burzę. Bartek bardzo bał się o swoje ślimaki, żeby nic im się nie stało, więc wszystkie zabrał do domu do swojego pokoju. Wielka wichura uszkodziła linie elektryczne i w całej okolicy nie było światła. Bartek nie zdążył pozakrywać ślimaków. Miał nadzieję, że po ciemku nie będą wychodzić ze swoich naczynek, a rano je znowu wszystkie wyniesie na podwórko i nikt nie będzie wiedział, że ślimaki nocowały w domu. Niestety stało się inaczej. W wszystkie słoiki i naczynka były puste, bo ślimaki porozchodziły się po całym domu. Bardzo się starał zebrać je szybko i wynieść z domu, ale to się nie udało. Najpierw mama idąc do łazienki nadepnęła na dwa ślimaki i całkowicie je rozmaśliła. Została tylko wielka plama z rozgniecionych ślimaków. Potem tata nadepnął tak pechowo na dwa następne ślimaki, że poślizgnął się i przewrócił rozbijając mocno głowę.
Podnosząc się głośno krzyknął:
     - Dość już tych ślimaków. Masz je wszystkie wyrzucić. Więcej ich nie zbieraj.
     - Dobrze. Już ich zbieram i wyniosę na łąkę, żeby mogły sobie pójść – Bartek odpowiedział prawie ze łzami w oczach.
     Mama przytuliła synka i powiedziała:
     - Nie zbieraj już żadnych robaków i owadów. Można zbierać zupełnie inne rzeczy.
     - Ale co ja mógłbym zbierać? – dopytywał się.
   - Dzieci i dorośli zbierają różne naklejki, karty, znaczki, monety a nawet ładne kamyki – dodał tata.
    - Dobrze to może będę zbierał kamienie.
   - To mają być małe kamyczki, a nie wielkie kamienie – wyjaśniła mama, ale tego Bartek już nie słyszał.
     Ponieważ Bartek zbierał wszystkie kamienie, jakie znalazł rodzice zabronili trzymać je w domu. Chłopcu podobały się nawet takie duże kamienie, że ledwo mógł je udźwignąć. Na podwórku obok piaskownicy szybko urosła duża kupka różnej wielkości kamieni.
     Pewnego razu przyjechała do Bartka ciocia Ania. Gdy zobaczyła kamienie powiedziała:
     - Wiesz co, z tych kamieni można zrobić piękny skalniak.
     - A co to jest skalniak? – dopytywał się chłopiec.
     - Te kamienie można ułożyć w rogu podwórka i posadzić wokół nich ładne roślinki. Będzie to bardzo ładnie wyglądać.
     - To tak jak u ciebie ciociu? – zapytał Bartek.
    - Tak – potwierdziła ciocia i dodała – jak chcesz to pomogę ci go zrobić i razem posadzimy roślinki.
    - Dobrze, ale co ja będę teraz zbierał? – martwił się Bartek.
   - Za tydzień są dziadka urodziny. Będziesz z rodzicami na tych urodzinach, poproś dziadka niech ci pokaże swoje zbiory, bo on jest też zapalonym zbieraczem.
     - A co zbiera dziadek? – dopytywał się.
     - Nie będę ci mówiła. Najlepiej jak sam zobaczysz.
     Bartek z niecierpliwością czekał na wyjazd do dziadka. Okazało się jednak, że dziadek jest tak bardzo zajęty, że nie ma czasu na rozmowę z wnuczkiem. Już myślał, że nie uda mu się zobaczyć dziadka zbiorów, ale po obiedzie dziadek zawołał go do siebie:
     - Wiem, że lubisz zbierać różne rzeczy. Chodź do mojego pokoju to pokażę ci, co ja zbieram.
     W pokoju na regale były poustawiane klasery ze zbiorami. Na dolnych pólkach było dużo klaserów ze znaczkami pocztowymi. Chłopiec zaczął oglądać znaczki
     - Dziadku każdy znaczek jest inny. Czy nie masz dwóch jednakowych? – zapytał.
     - W tych dużych klaserach nie ma jednakowych. Tylko w tym, który stoi na końcu są powtórki, czyli takie same – i dodał – a w tamtych klaserach są monety.
     - Czy też każda jest inna?
     - Tak. Jak chcesz to mogę dać ci pusty klaser i będziesz zbierał swoje monety.
     - Dobrze wezmę. Taki zbiór będę mógł trzymać w domu.
     Bartek podziękował dziadkowi. Pokazał rodzicom klaser i powiedział co teraz będzie zbierał. Po pewnym czasie uznał, że zbieranie monet to trochę nudne zajęcie i kiedy poszedł do szkoły zaczął zbierać tak jak inni chłopcy najpierw samochodziki, potem gormity, ale najwięcej miał kart piłkarzy. W kilku albumach jego piłkarze poukładani byli drużynami. Bardzo pilnował, aby żadna karta się nie powtórzyła. Jeśli dostał taką samą kartę, jaką miał to wymieniał się z kolegami.
      - Muszę mieć w moich albumach porządek, bo jak przyjedzie dziadek to musi zobaczyć, że ja tak jak on potrafię naprawdę zbierać – tłumaczył rodzicom, którym  bardzo podobała się kolekcja synka.
       Bartek zbierał jeszcze i inne rzeczy. Jego zbiory stały ustawione na półeczkach. Czasami do nich wracał, a niektóre oddał młodszym dzieciom, które tak jak on zajmowały się swoimi zbiorami. 

piątek, 7 marca 2014

49. Magiczny pocałunek mamy.

     Dawno, dawno temu, kiedy Kuba miał cztery latka bardzo lubił przyjeżdżać na wieś do babci Danusi. Bawił się wówczas na wielkim podwórku i zawsze odkrywał coś nowego. Tego dnia bawiła się z nim jego starsza o dwa lata siostrzyczka Agnieszka.
     - Mama kazała mi bawić się z tobą, żebyś gdzieś nie wszedł i nie zrobił sobie krzywdy.
     - Coś ty, przecież ja już wszystko umiem i wiem jak się bawić – starał się uspokoić siostrę.
     - Dobrze, ale ja będę tu blisko i w razie, czego zawołaj – odpowiedziała Agnieszka.
     Chociaż podwórko babci znał dobrze, to wciąż odnajdywał jakieś nowe rzeczy. Te, które uważał, że mogą mu się przydać chował do niewielkiej skrzynki w kącie podwórka. To były jego skarby. Nie wolno mu było jedna zbierać żadnych ostrych rzecz np.: kolorowych szkiełek z potłuczonych butelek lub słoików, metalowych ostrych blaszek lub ostrych metalowych prętów. Babcia wiedziała, że właśnie te rzeczy najbardziej interesują Kubę, więc starała się, żeby takich rzeczy nie było na podwórku. Tego jednak dnia Kuba znalazł niewielki gruby pręt ostro zakończony. Chciał go schować do swojej skrzynki, ale zobaczył, że babcia idzie w jego stronę.
     - Oj, źle. Babcia mi go zaraz zabierze – pomyślał Kuba i szybko chciał zamknąć swoją skrzynkę. Pokrywa skrzynki wysunęła mu się z rączki i opadła na drugą rączkę, której Kuba nie zdążył zabrać. Rączka tak bardzo zabolała, że chłopiec krzyknął. Babcia i Agnieszka szybko przybiegły do niego. Kuba pokazał stłuczoną rączkę. Obie dokładnie obejrzały jego rączkę i Agnieszka powiedziała:
     - Musisz szybko iść do mamy. Jak mama pocałuje cię w to bolące miejsce to od razu przestanie cię boleć rączka.
     - Nie śmiej się ze mnie, naprawdę boli mnie ta ręka – ze łzami w oczach odpowiedział jej chłopiec.
     - Ona nie żartuje. Mamy pocałunek jest magiczny i po nim naprawdę przestanie cię boleć – poparła Agnieszkę babcia.
     Mama była w domu zajęta gotowaniem obiadu, ale gdy Kuba wszedł od razu domyśliła się wszystkiego. Wzięła w swoje ciepłe dłonie rączkę Kuby, delikatnie ją roztarła i pocałowała. Kuba zrobił wielkie oczy i już wesoło zawołał:
     - Dziękuję ci mamo, naprawdę mnie przestała boleć ręka.
     Kiedy po chwili wyszedł na podwórko Agnieszka zapytała:
     - No i co, pomogło?
     - Tak, miałyście rację. Od razu przestało boleć.
     Chłopiec zapamiętał sobie radę siostrzyczki i babci i jeszcze nieraz przybiegał do mamy, żeby pocałowała bolące miejsce swoim magicznym pocałunkiem.
     Pewnego razu przewrócił się i mocno stłukł kolanko. Przybiegł do domu, ale mamy nie było. Tata widząc zapłakanego Kubę powiedział:
     - Może ja spróbuję – i pocałował Kubę w policzek. Kolanko jednak nie przestało boleć. Chłopiec z płaczem czkał niecierpliwie na powrót mamy. Kiedy mama wróciła od razu zajęła się nóżką Kuby. Starannie obmyła rozbite kolanko. Przykleiła nieduży plasterek i pocałowała kolanko, które natychmiast przestało Kubę boleć.
     - Tato, nie gniewaj się, ale tylko mama potrafi tak zrobić, żeby nic nie bolało.
     Pewnego dnia w pokoiku Kuby i Agnieszki przepaliła się żarówka. Tacie nie chciało się iść po drabinę do piwnicy, wziął więc krzesło i próbował wykręcić zepsutą żarówkę. Przez nieuwagę postawił krzesło na niewielkim klocku Kuby i kiedy wszedł na nie, zachwiało się mocno. Tata stracił równowagę i spadł z krzesła. Gdy podniósł się z podłogi bardzo bolała go ręka. Kuba szybko pobiegł do mamy, by przyszła i pocałowała rękę taty. Mama obejrzała rękę, pocałowała ją, ale zdecydowała:
     - Natychmiast musimy zawieźć tatę do lekarza, bo ręka puchnie i może być pęknięta.
     U lekarza okazało się, że mama miała rację, bo po prześwietleniu ręki lekarz nałożył na rękę gips i powiedział, że teraz musi odpoczywać i nić tą ręką nie robić. Po kilku dniach przyjechała do Kuby i Agnieszki babcia Marysia, czyli mama taty. Po przywitaniu Kuba z wielkim żalem zwrócił się do babci:
     - Babciu, dlaczego nie przyjechałaś jak tata spadł z krzesła, przecież ty jesteś mamą taty i gdybyś była wtedy u nas to pocałowałabyś tatę w tę bolącą rękę. Przestała by go boleć i gips byłby niepotrzebny.
     - Kubusiu, co ty wygadujesz? – dopytywała się zdenerwowana babcia.
     - Oj, babciu, babciu. Czy ty nie pamiętasz, że mamy pocałunek jest zawsze magiczny, bo po nim przestaje boleć bolące miejsce. Moja mama pocałowała rękę taty, ale całusek nie zadziałał, bo przecież mamą taty jesteś ty babciu.