czwartek, 26 września 2013

32. Samochodzik Ignasia

     Ignaś to kolega Amelki. Codziennie do przedszkola zabierał ze sobą mały czerwony samochodzik. Bardzo go pilnował i nie pozwalał innym dzieciom bawić się jego ukochaną zabawką. W domu też tak było. Nikomu go nie dawał. Mógł jednak godzinami opowiadać, jakie to rzeczy umie robić jego samochodzik.
     Pewnego dnia koledzy w przedszkolu przynieśli ze sobą swoje małe samochodziki, bardzo podobne do samochodzika Ignasia.
     - Ignaś zobacz, mamy swoje samochodziki. Czy pobawisz się razem z nami – wołali kolegę do zabawy.
     - Dobrze, ale mój i tak będzie najlepszy – zgodził się niechętnie.
     Rozpoczęli wspaniałą zabawę. Najpierw puszczali aż pięć samochodzików z pochylni, którą pani zrobiła z pudełka. Dziewczynki też chciały przyłączyć się do zabawy, ale przedszkolnych samochodzików było za mało i były za duże. Postanowiły, więc dopingować kolegom. Cztery razy wygrał samochodzik Ignasia, ale za piątym razem pierwszy był Antosia.
     - Chyba już się zmęczył twój samochodzik Ignasiu – powiedział do kolegi Antoś.
     - Musiałem go źle puścić. Może teraz spróbujemy, który wjedzie najszybciej po górę – zaproponował nową zabawę Ignaś.
     Chłopcy puszczali jednocześnie samochodziki w odwrotnym kierunku, czyli pod górę. I znowu samochodzik Ignasia wygrał cztery razy, a za piątym razem wygrał Oskara. Po tej przegranej Ignaś nie chciał już bawić się. Koledzy byli trochę zawiedzeni, czyżby Ignaś bał się, że jego samochodzik nie będzie najlepszy? O dalszej zabawie zdecydowała pani:
     - Ustawcie swoje samochodziki na półce i siadajcie do obiadu, bo już stoi na stolikach –  i dodała – a po obiedzie pójdziemy na spacer.
     Spacer przeciągnął się i gdy dzieci wróciły do przedszkola w szatni czekali na nich rodzice. O samochodzikach stojących na półce chłopcy zapomnieli i prosto z szatni wychodzili do domu. Nawet Ignaś zapomniał wziąć swojego samochodu. Dopiero w domu jak zaczął opowiadać rodzicom, jaki to jego samochodzik był dobry przypomniał sobie, że zostawił go w sali.
     - O rany! Zostawiłem swój samochód w przedszkolu. Tato, czy możemy jechać po niego teraz? Nie będę mógł bez niego zasnąć – prosił chłopiec.
     - Niestety jest już bardzo późno i czas na spanie. Przedszkole jest dawno zamknięte. Idź spać, a jutro zabierzesz swój samochodzik.
     W nocy Ignaś bardzo źle spał. Często budził się, bo kilka razy śnił się mu jego kochany samochodzik. We śnie gdzieś mu zawsze uciekał, a kiedy już go doganiał znikał. Rano wstał pierwszy i natychmiast chciał iść do przedszkola.
     - Ignasiu, dzisiaj jest sobota i przedszkole jest zamknięte. Dopiero w poniedziałek będziesz mógł wziąć swoją zabawkę.
     - Ta zabawka to mój samochodzik. Ja tyle dni bez niego nie wytrzymam – odpowiedział chłopiec i rozpłakał się.
     Usłyszał tą rozmowę tata, który wszedł do pokoju. Nachylił się nad Ignasiem i szepnął mu do ucha:
     - Chłopaki nie płaczą – a głośno dodał, – chodź pomożesz mi zapakować nasz duży samochód. Jedziemy do cioci Krysi na Mazury.
     - Tato, czy weźmiemy wędki? Może coś złowimy.
     - Tak, są już naszykowane. Jutro rano my obaj z wujkiem Witkiem pójdziemy na ryby, a mama z Basią i ciocią pójdą do lasu na grzyby.
     U cioci było tak wiele nowych rzeczy, których Ignaś jeszcze nie widział, że oglądanie ich zajęło mu resztę dnia. Tylko raz przypomniał sobie, że nie ma samochodzika i nie może nim chwalić się u cioci.
     W niedzielę połów był bardzo udany. Tata złowił wielkiego leszcza, wujek trochę mniejszego suma, a Ignaś aż pięć sporych okonków, choć miał dopiero pięć lat. Okazało się również, że mama z Basią i z ciocią też wróciły z lasu z pełnymi koszyczkami grzybów. Po pysznym obiedzie cała rodzinka wróciła do domu. Wieczorem Ignaś znowu przypomniał sobie o samochodziku, więc szybko położył się spać,  jutro zabierze go z przedszkola.
     Następnego dnia, gdy tylko wszedł do sali natychmiast podbiegł do półki, żeby zabrać swój samochodzik. Okazało się, że na półce stoją tylko cztery samochodziki. Nie było jego samochodu. Pani zauważyła smutną minę Ignasia i powiedziała:
     - Po śniadaniu poszukamy twojej zabawki. Na pewno się znajdzie.
     Kiedy tylko sprzątnięto talerzyki po śniadaniu rozpoczęło się wielkie szukanie. Wszystkie dzieci pomagały szukać samochodzika, ale nigdzie go nie było. Pani odsunęła nawet półkę, ale tam też go nie było.
     - Ignasiu, musimy poczekać na panią Magdę. Ona była w piątek z wami do końca dnia, to może będzie wiedziała, co się stało.
     - Dobrze – odpowiedział.
     Wszystkie dzieci z niecierpliwością czekały na przyjście pani Magdy, bo były bardzo ciekawe, co mogło się stać. I gdy tylko weszła do sali razem zawołały:
     - Gdzie jest samochodzik Ignasia?
     Pani popatrzyła na dzieci, a potem spojrzała na Ignasia, uśmiechnęła się i powiedziała:
     - Gdy w piątek sprzątałam salę, jeden samochodzik spadł z półki. Jak go podniosłam zauważyłam, że jedno koło urwało się. Mój mąż jest mechanikiem samochodowym, więc wzięłam go do naprawy.
      Po chwili pani wyjęła z torebki samochodzik i podała go Ignasiowi.
     - Zwracam ci go. Został naprawiony.
     - Dziękuję! – z wielką radością krzyknął chłopiec. Potem długo siedział i oglądał swoją zgubę. Wydawało mu się, że wygląda trochę inaczej. Był tak jakby był zupełnie nowy. Nie było nigdzie śladu startej farby, ani ułamanej lampy. Pani zauważyła niepewność Ignasia. Podeszła do niego i powiedziała:
     - Twój samochodzik przeszedł generalną naprawę, tak jak duże samochody. Naprawiono mu koła, lampę a potem pomalowano nowym lakierem, dlatego wygląda tak jakby był nowy. Nie udało się tylko zamalować tego jednego znaczka.
     - Ten znaczek ma tylko mój samochodzik, żaden inny takiego nie ma, ale jest teraz taki ładny, że nie mogę się na niego napatrzeć. Będę o niego bardziej dbał – odpowiedział Ignaś.
     - Dbać o zabawki, to nie znaczy, że nie można bawić się nimi. Zabawki są do zabawy i nie mogą stać tylko na półce do oglądania, trzeba się nimi bawić, ale po zabawie zawsze ustawiać na swoje miejsce, bo przecież każda zabawka ma swoje miejsce.
     Po powrocie do domu Ignaś przybiegł do taty z okrzykiem
     - Tato, znalazł się mój samochodzik, a pani powiedziała, że przeszedł generalską naprawę. Jest teraz taki ładny.
       - Chyba generalną naprawę - śmiał się tata i po dokładnym obejrzeniu doskonale się nim bawili.

czwartek, 19 września 2013

31. Odważny wróbelek

     Pewnej mroźnej zimy tata Kacperka i Filipka postawił na tarasie nieduży karmnik. Powiedział do chłopców:
     - Jest bardzo zimno. Mróz wszystko wkoło zamroził. Musimy dokarmić ptaszki, naszych fruwających przyjaciół.
     - Tato, a jacy to przyjaciele, gdy nie można z nimi porozmawiać lub ich przytulić.
     - Filipku, chyba źle oceniasz te nasze ptaszki. Smutno by było bez ich śpiewu.
    Chłopcy już przed wyjściem do szkoły wsypywali do karmnika ziarno i inne okruszki, które ptaszkom bardzo smakują. Po powrocie ze szkoły czasami dosypywali im troszkę ziarenek i godzinami patrzyli jak ptaszki spieszą się, aby jak najwięcej wydziobać ziarenek. Najbardziej wyróżniał się mały szary wróbelek. Rozpychał się i rozkładał szeroko skrzydełka tak jakby chciał nimi zakryć jak najwięcej pożywienia. Czasami tak bardzo rozrabiał, że chłopcy musieli go nieraz wypraszać z karmnika.
     Gdy pewnego dnia Kacperek i Filipek wracali ze szkoły trochę później zauważyli, że mały wróbelek siedzi na bramie, jakby czekał na ich powrót. Potem zobaczyli go obok karmnika jak czeka na dokładkę.
     - Filip, może dziś nie dosypiemy nic do karmnika. Zobaczymy, co zrobi nasz wróbelek.
     Ptaszek siedział na krawędzi karmnika i niespokojnie kręcił główką. Po chwili usiadł na klamce i przekrzywił śmiesznie łepek. Wyglądało to tak jakby zaglądał do domu, co tu dzieje się. Potem głośno zaćwierkał. Wreszcie nie wytrzymał i dzióbkiem delikatnie zastukał w szybę.
     Mama razem z chłopcami obserwowała wróbelka i kiedy zastukał w szybę powiedziała:
     - On pewnie myśli, że dzisiaj zapomnieliście o nim i puka, bo nie może doczekać się ziarenek i okruszków. Nie męczcie go dłużej. Nasypcie do karmnika trochę pokarmu.
     - Mamo, ty im dzisiaj daj jeść – zawołali jednocześnie.
     - Dobrze, ale tylko dzisiaj, bo ja nie mam czasu zajmować się nimi – odpowiedziała mama.
     Wzięła torebkę z pokarmem i wolniutko podeszła do drzwi. Nacisnęła klamkę i otworzyła je. Wróbelek wcale nie przestraszył się. Przefrunął na karmnik i patrzył, co robi mama. Gdy wyjęła z torebki rękę i chciała wrzucić pokarm wróbelek usiadł mamie na ręku i zaczął wydziobywać ziarno.
     - Ty łakomczuchu, chcesz sam najeść się, a inne ptaszki będą głodne – mówiła cichutko do wróbelka i czekała, aż naje się do syta.
     Gdy odfrunął na małe drzewko, które rosło obok tarasu mama dosypała ziarenek do karmnika i wróciła do domu. Następnego dnia po powrocie ze szkoły Kacperek dosypywał pokarm ptaszkom. Tym razem mały wróbelek nie usiadł mu na dłoni tak jak mamie. Chyba bał się chłopca. Podfrunął jednak blisko i Kacperek chciał go pogłaskać, ale ptaszek spłoszony odfrunął na drzewko. Dopiero, gdy Kacperek wrócił do domu wróbelek rozpoczął swoje harce.
     - Mamo, on mnie chyba nie lubi – skarżył się chłopiec.
     - Lubi cię na pewno, tyko trochę jeszcze boi się, bo jak rozrabiał to go wyganiałeś z karmnika.
     - Wiem, ale ja chciałem, żeby wszystkie ptaszki najadły się.
     - Nie martw się. Do końca zimy na pewno cię polubi.
     Pod koniec zimy spadło dużo świeżego śniegu i znowu biała pierzynka okryła szczelnie ziemię i drzewa. Do karmnika zleciało się więcej ptaszków niż zwykle. Mama dosypała im więcej okruszków, ale i tych było za mało.
     - Teraz my im dosypiemy – zawołali chłopcy, bo nie chcieli, aby mama ich ubiegła.
     - Dobrze, ale ubierzcie się, bo dzisiaj jest bardzo zimno – zgodziła się mama.
     Kacperek i Filipek wyszli na taras z torebkami. Gdy Kacperek otworzył torebkę z pokarmem wróbelek przyfrunął natychmiast do niego, usiadł mu na dłoni i tak jak mamie prosto z torebki wydziobywał ziarenka. Po chwili podleciał do Filipka i z jego torebki też wybierał ziarenka.
     - Kacper, on pewnie sprawdza, w której torebce są smaczniejsze ziarenka – zawołał Filipek.
     - Nie, on tylko wybiera te, które mu najbardziej smakują – zauważył Kacperek.
     Gdy wróbelek najadł się do syta chłopcy wrócili do domu, bo pozostałe ptaszki bały się przy nich przyfrunąć do karmnika. Była sobota i chłopcom nigdzie nie spieszyło się. Stali przy oknie i obserwowali ptaszki. Naraz Filipek zawołał:
     - Mamo, tato, zobaczcie co się dzieje.
     Ptaki po jedzeniu zaczęły bawić się w miękkim śniegu. Z daleka wyglądało to jakby rzucały się śnieżkami. Po długiej zabawie w śnieżki wszystkie usiadły w równym rzędzie na tarasie i rozpoczęły koncert. Dwie sroki wesoło skrzeczały, wróbelki ćwierkały, a inne ptaszki świergotały.
     - Nawet ładnie im to wychodzi – zauważyła mama, a tata dodał – zbliża się koniec zimy. Pewnie ptaszki w ten sposób nam dziękują, bo potem same będą się starać o jedzenie.
     Po tym koncercie ptaszki pokiwały łebkami, pomachały skrzydełkami i ogonkami i odfrunęły w różne strony.
     - Miałeś rację tato, to są nasi skrzydlaci przyjaciele – Filipek przyznał rację tacie.
      Wiosną, a potem latem chłopcy często obserwowali gromadki wróbelków, które przylatywały na podwórko i siadały na tarasie. Pewnie był między nimi i ten mały szary wróbelek z karmnika, tylko, że teraz nie był już taki odważny. 

czwartek, 12 września 2013

30. Niezbyt ładne przyzwyczajenie

     Filipek ze swoim ulubionym kolegą Frankiem chodził do przedszkola już do pięciolatków. Ich grupa nazywała się Koziołki. Zabawa z Frankiem była zawsze ciekawa, ale od czasu do czasu zabawę przerywał Franek. Po skończonej zabawie nie szedł bawić się w co innego tylko odpowiadał:
     - Zaraz, ja jeszcze nie skończyłem.
     Czasami pani musiała mu kilka razy przypominać, że ta zabawa już skończyła się. Gdy przyszła mama Franka pani opowiedziała jak chłopiec zachowuje się. Okazało się, że w domu mama też musi powtarzać polecenia po kilka razy, bo zawsze odpowiadał to samo:
     - Zaraz.
     Mama jeszcze dość długo rozmawiała z panią, bo Frankowi nie spieszyło się do domu i jak zwykle na wołanie mamy odpowiadał:
     - Zaraz.
     Tego dnia wieczorem mama długo tłumaczyła Frankowi, że to jego przyzwyczajenie jest po prostu nieładne i niegrzeczne i nie wolno bez przerwy go powtarzać i dodała:
     - Jutro jest sobota. Wszyscy zostajemy w domu i nie chciałabym żebyś, choć raz powiedział słowo zaraz.
     - Dobrze, już dobrze nie będę tego więcej robił – odpowiedział bardzo śpiący Franek.
     - Pamiętaj o tym, a teraz dobranoc. Śpij dobrze – i pocałowała chłopca.
     Niestety śpiący Franek nie zapamiętał co przyrzekł mamie i wszystko zaczęło się powtarzać.
     - Franek, chodź na śniadanie, bo zaraz wystygnie – zawołała mama.
     - Zaraz – odpowiedział chłopiec. Dopiero po trzecim upomnieniu mamy usiadł do stołu. Tak działo się cały dzień. Gdy tata chciał z nim wyjść na spacer Franek odpowiadał zaraz, młodszy braciszek Damianek chciał się z nim pobawić, ale usłyszał tylko słowo – zaraz – i musiał bawić się sam. Tego dnia nawet późno poszedł spać, bo na polecenie mamy, że ma myć się i kłaść spać odpowiadał jak zwykle:
     - Zaraz.
     W niedzielę Franek wstał późno i niewyspany. Jak zwykle zaczął od swojego brzydkiego przyzwyczajenia. Zdziwiło go trochę to, że mama nie woła go jeszcze raz na śniadanie. Pewnie jeszcze niezrobione, zaczekam trochę. Po chwili stał się bardzo głodny. Przyszedł do stołu, ale śniadanie na nim nie stało. Zapytał głośno:
     - Gdzie śniadanie? Mamo daj mi jeść! – zawołał.
     Tym razem z kuchni usłyszał głos mamy:
     - Zaraz. My już jesteśmy po śniadaniu. Ja teraz nie mam czasu. Weź sobie coś do jedzenia.
     Franek zrobił sobie małą kanapkę, ale wcale mu nie smakowała. Mama robiła lepsze. Po jedzeniu chłopiec poszedł do taty:
     - Tato, pogramy w piłkę na podwórku? – zapytał.
     Tata oglądał fajny film i tylko odpowiedział:
     - Zaraz. Oglądam film, może później.
     Franek obrażony poszedł do Damianka:
     - Pobawisz się ze mną samochodami? – spytał braciszka.
     - Zaraz – odpowiedział Damianek i dalej rysował jakiś obrazek.
     Chłopiec usiadł w kąciku z zabawkami. Sam nie chciał bawić się, ale nikt też nie chciał się z nim bawić. Może jak skończą to pobawią się ze mną. Po chwili podszedł znowu do braciszka, potem do taty i mamy, ale wszyscy odpowiadali mu tak samo:
     - Zaraz!
     Zrobiło się mu bardzo smutno. Usiadł na swoim łóżeczku i rozpłakał się. Po chwili podeszła do niego mama.
     - Franku. Czy już zrozumiałeś, dlaczego wszyscy odpowiadaliśmy ci tak samo jak ty nam odpowiadałeś. Czy wiesz już jak my się wtedy czuliśmy? – zapytała.
     Franek otarł łezki i odpowiedział:
     - A ja myślałem, że mnie nikt nie kocha. Już nie będę robił tego więcej. Przepraszam.
     Po obiedzie wszyscy poszli na długi spacer, a po powrocie do samego wieczora Franek ani razu nie odpowiedział: zaraz.
     Następnego dnia w przedszkolu Franek na polecenie pani natychmiast odłożył zabawki. Przez cały dzień ani razu nie odpowiedział - zaraz. Po skończonej zabawie zauważył, że pani i dzieci jakoś dziwnie patrzą się na niego. Szybko zapytał:
     - Zrobiłem coś źle? – i dodał - Tak dziwnie patrzycie na mnie.
     - Chyba mamy nowego Franka – śmiała się pani.
     - Dzisiaj wcale nie powiedziałeś „zaraz” – wyjaśnił Filipek.
     Franek lekko się zaczerwienił i nieśmiało powiedział:
     - Już wiem, że powtarzanie bez przerwy słowa zaraz jest niegrzeczne i brzydkie. Przepraszam wszystkich nie będę tego więcej robił i zapytał - czy możemy bawić się dalej?
     Tym razem wszystkie dzieci jednocześnie z panią odpowiedziały Frankowi:
     - Zaraz – i głośno roześmiały się.
     Pani podeszła do Franka, przytuliła go i szepnęła do ucha:
      - Super. Tak trzymaj. To była dobra lekcja dla wszystkich.

czwartek, 5 września 2013

29. Ciekawa tresura ulubieńców.

Mała Marysia mieszkała w dużym mieście z mamą i tatą. Miała  małego braciszka
Ksawerego i ukochaną sunię, która nazywała się Bunia. Od ostatniej wigilii, po rozmowie z Bunią, Marysia rzadziej chodziła na plac zabaw, bo tam nie mogła zabierać Buni. Ulubionym jej miejscem spacerowym stał się wielki park, do którego dziewczynka mogła zabierać swoją sunię.
     W parku Marysia poznała dwie koleżanki, które też przychodziły ze swoim pupilami. Starsza o rok Oliwka miała wielkiego boksera, którego nazwała Tobik, a druga dziewczynka jej rówieśniczka Zosia miała małą, brązową jamniczkę Korę. Dziewczynki bardzo się ze sobą zaprzyjaźniły i również ich pieski lubiły się bawić razem.
     Pewnego razu przyszedł do parku dziewięcioletni chłopiec ze swoim niedużym bardzo kudłatym pieskiem. Zatrzymał się koło dziewczynek.
     - Cześć. Ja jestem Igor a to mój pupil Reksio, a wy jak się nazywacie? – zapytał i dodał – i jak się nazywają wasze pieski i co one potrafią.
     Marysia przedstawiła swoje koleżanki, a na pytanie, co potrafią ich podopieczne odpowiedziała:
     - Najpierw niech nam pokaże twój Reksio co potrafi.
     - Dobrze – odpowiedział wesoło Igor i zawołał do Reksia.
     - Do nogi!
     Reksio stanął przy nodze Igora, potem szedł równo nie wysuwając się przed swojego pana. Gdy chłopiec zaczął stawiać większe kroki piesek przechodził mu pomiędzy nogami, a na koniec Reksio na polecenie Igora czołgał się i turlał.
     Dziewczynki smutnie popatrzyły na swoje pieski, a Marysia powiedziała:
     - Nasze pieski ganiają się z nami w berka i przynoszą rzucony im patyk.
     - Jak chcecie to mogę pokazać wam jak nauczyć ich robić różne sztuczki, ale nie dzisiaj, bo muszę już wracać do domu. Przyjdę jutro.
     Dziewczynki ucieszyły się, że i ich pieski będą umiały wykonywać różne polecenia. Jednak następnego dnia Igor nie przyszedł do parku. Marysia wróciła smutna do domu i nie chciała bawić się z Bunią. Ona jednak ciągnęła delikatnie za spódniczkę Marysi i cichutko mruczała. Mama popatrzyła się na nie i powiedziała:
     - Marysiu, chyba Bunia chce ci coś powiedzieć, a ty wcale jej nie słuchasz.
    Dopiero teraz dziewczynka to zauważyła. Usiadła na podłodze i mocno przytuliła Bunię. Sunia jeszcze przez dłuższą chwilę mruczała coś Marysi do ucha. Gdy Marysia się podniosła i zaczęła iść Bunia szła równiutko przy nodze Marysi, a potem pomiędzy nogami i po kolei wykonała wszystkie sztuczki, które pokazał Reksio. Ksawery siedział na podłodze. Patrzył na Bunię i mocno klaskał, bo bardzo podobały mu się sztuczki Buni.
     Na drugi dzień, gdy wszystkie przyjaciółki spotkały się w parku, Marysia z wielkim przejęciem opowiadała im, co potrafi Bunia. Oliwka z Zosią spojrzały na swoje pieski i dopiero teraz zauważyły, że Bunia siedzi naprzeciwko Tobika i Kory i cichutko poszczekuje.
     - O rany, to wygląda tak jakby Bunia tłumaczyła naszym piesko, co mają robić – zawołała Zosia.
     Mama Marysi zachęciła dziewczynki:
     - Dajcie polecenia swoim pieskom, takie same jakie dawał Igor swojemu Reksiowi. Zobaczymy, może i wasze potrafią to samo robić.
     Dziewczynki ustawiły się w równym rzędzie, wydały polecenie i ruszyły przed siebie. Pierwsza szła Marysia z Bunią, tuż za nią Zosia z Korą i na końcu Oliwka z Tobikiem. Okazało się, że pieski koleżanek patrzyły się na Bunię i po chwili wykonywały te same czynności. Właśnie w tym czasie nadszedł Igor. Stanął zapatrzony na dziewczynki i nie wiedział co powiedzieć. Po chwili Bunia wesoło szczeknęła w kierunku Reksia, a on delikatnie pociągnął Igora za nogawkę u spodni. Chłopiec zrozumiał, że Reksio chce się przyłączyć do zabawy. Podbiegł do dziewczynek i pokaz rozpoczął się od nowa. Spacerowicze zatrzymywali się i z wielkim zainteresowaniem przyglądali się wspaniale bawiącej się grupce dzieci z pieskami. Po zakończonej zabawie cała grupa otrzymała ogromne brawa.
     - Jak wy to zrobiłyście? W tak krótkim czasie wyćwiczyłyście waszych pupilów? – dopytywał się Igor.
     - To Bunia Marysi jest taka wspaniała. Zapamiętała co robił Reksio, a potem pokazała naszym pieskom i jakby namówiła ich do zabawy – odpowiedziały prawie razem przyjaciółki Marysi.
     - Dobrze, że już potrafią robić tak dużo i pewnie szybko nauczą się jeszcze więcej, bo ja już jutro wyjeżdżam i nie wiem kiedy przyjadę. Muszę już iść. Cześć! – krzyknął z daleka chłopiec i pomachał im na pożegnanie.
     Dziewczynkom zrobiło się żal Igora. Polubiły go, bo świetnie się z nim bawiły. Na drugi dzień w parku do mamy Marysi podeszła jakaś pani i powiedziała:
     - Jestem ciocią Igora. Wczoraj miałam ze sobą kamerę i nagrałam całą zabawę. Proszę tu jest płyta. Dziewczynki będą mogły wspominać Igora i jego pupila. Wyjechał z rodziną za granicę i nie wiadomo czy jeszcze tu wrócą.
          Mama Marysi zaprosiła Oliwkę i Zosię do domu i razem z tatą wszyscy oglądali „Niezaplanowany pokaz”.