poniedziałek, 9 grudnia 2013

42. Wielkie zamieszanie

     Pewnego roku Kacperek, Filipek i Amelka z wielką niecierpliwością czekali na pierwszy śnieg. Wszyscy wiedzieli, że Święta Bożego Narodzenia są zawsze na początku zimy. Gdy za oknem zaczynał padać śnieg dzieci stawały się bardzo grzeczne i zaczynały pisać listy do Mikołaja. Tym razem zima zrobiła im niespodziankę, bo pierwszy śnieg spadł już w połowie listopada. Kacperek zwrócił się do Filipka i Amelki.
     - Czy wy wiecie jak długo musimy być grzeczni?
     - No, jak długo – dopytywały się.
     - Aż, cały miesiąc – i dodał – nie wiem jak to wytrzymam.
     Mama słyszała rozmowę dzieci. Zaczęła śmiać się i zapytała:
     - To chyba do świąt nie będę się już denerwować? Macie teraz dużo czasu na napisanie listów do Mikołaja. Jak nie będziecie spieszyć się to listy powinny być naprawdę ładne.
     - To my od razu zabieramy się do pisania, a jak nam nie wyjdą ładne to zdążymy je jeszcze wymienić na ładniejsze – powiedział Kacperek i zabrał Filipka i Amelkę do pokoju z zabawkami.
     Dzieci rozpoczęły pisanie. Amelka wybrała różową kartkę i powiedziała:
     - Na tej różowej kartce list będzie ładniej wyglądał.
     - Masz rację. Na kolorowej będzie ładniejszy. Ja wybieram tą jasnoniebieska kartkę – odpowiedział wesoło Filipek.
     - Ja już zacząłem na białej i nie będę zmieniał.
     Przed obiadem mama zajrzał do dzieci, które kończyły pisanie listów i doradziła im:
     - Nie zaklejajcie jeszcze kopert. Do wysłania jest jeszcze dużo czasu, a może będziecie chciały coś dopisać, albo coś zmienić. Niech leżą na tej półce.
     Mama miała rację. Dzieci jeszcze kilka razy zaglądały do listów i coś zmieniały, albo dopisywały. Wreszcie przed imieninami św. Mikołaja zakleiły koperty i położyły na stoliku, na którym postawiły także talerzyk z ciasteczkami i kubek z mlekiem czyli poczęstunek dla św. Mikołaja. Następnego dnia zaraz po przebudzeniu pobiegły sprawdzić, czy św. Mikołaj zabrał ich listy i czy poczęstował się ciasteczkami. Na talerzyku znalazły pół niezjedzonego ciasteczka, a kubek był pusty. Listów nie było. Potem zajrzały do przygotowanych butów, żeby zobaczyć czy coś dla nich zostawił.
     - Zobacz Kacper ja mam w bucie czekoladowego Mikołaja i małego aniołka ze sznureczkiem. Powieszę go na choince – zawołał Filipek.
     - Ja mam to samo – odpowiedział Kacperek – ale w wigilię pewnie dostaniemy prezenty, o które prosiliśmy w listach.
     Po śniadaniu Amelka zadzwoniła do chłopców i oznajmiła, że dostała to samo, co oni.
     - Św. Mikołaj zabrał listy. To teraz do świąt musicie być bardzo grzeczni, żeby czasem Mikołaj nie rozmyślił się i nie ominął naszego domu.
     Do samych świąt chłopcy byli bardzo grzeczni. Każde polecenie wykonywali natychmiast. Nawet nie trzeba było im o niczym przypominać. W wigilię prawie sami ubrali całą choinkę i z niecierpliwością czekali na kolację.
     Przed kolacją przyjechała Amelka z rodzicami, Mikołaj, stryjeczny brat chłopców z rodzicami, ciocia Renata z wujkiem Krzyśkiem, babcie i dziadkowie oraz ciocia Teresa z wujkiem Romanem. Wszyscy łamali się opłatkiem i składali sobie życzenia, a potem zjedzono pyszną kolację. Babcia pilnowała dzieci, aby spróbowały wszystkich potraw z wigilijnego stołu.
     Po kolacji zaczęto śpiewać kolędy. Dzieciom jednak to szybko znudziło się i zapytały:
     - Czy do przyjścia św. Mikołaja możemy pobawić się w chowanego?
     - Możecie, ale jak zapuka ktoś do drzwi musicie wrócić do pokoju.
     Zabawa rozkręciła się na dobre i nawet dorośli bawili się z dziećmi. Jednak nie wszyscy się bawili. Obie babcie nasłuchiwały czy ktoś nie puka, bo chciały w porę zawołać dzieci na powitanie św. Mikołaja. Oczekiwany gość nie kazał długo czekać i niebawem zapukał do drzwi. Babcia szybko mu otworzyła, a druga babcia wołała rozbawione dzieci do powitania gościa.
     Św. Mikołaj usiadł na wygodnym fotelu obok choinki, popatrzył na dzieci i zapytał:
     - Kochane dzieci, a co wy jesteście takie zmeczone?
     - Bawiłyśmy się w chowanego – odpowiedziała najodważniejsza Amelka.
     - Ja też bardzo lubię tę zabawę. To może się pobawimy – i dodał – wy będziecie się chować,a ja będę szukać, a jak znajdę kogoś to wręczę mu prezent.
     - Dobrze – zgodziły się zachwycone dzieci i szybko rozbiegły się po całym domu.
     Św. Mikołaj z całym workiem prezentów zaczął szukać i każdej odnalezionej osobie wręczał prezent. Po wręczeniu ostatniego prezentu rozległo się ponowne pukanie do drzwi. Okazało się, że to renifer ciągnący sanie Mikołaja przypominał mu, że nie ma czasu. Musi przecież zdążyć rozdać prezenty wszystkim dzieciom, by w tym dniu nie było smutnych dzieci.
     - Muszę już jechać dalej. Pamiętajcie, że grzecznym trzeba być cały rok, a nie tylko przed świętami – powiedział św. Mikołaj i pożegnał się z wszystkimi, a po chwili już go nie było.
     Po odejściu św. Mikołaja zaczęto rozpakowywać prezenty. Nagle tata zawołał:
     - Ale piękną lalkę dostałem.
     - Ale wielkie kapcie dostałam – zawołała Amelka i rozpłakała się.
     - Ja dostałem torebkę damską – wołał zawiedziony Kacperek.
     - Poczekajcie chwilkę. Chyba wszystkie prezenty są pomylone. Zobaczcie na każdym prezencie jest naklejona karteczka z napisem - dla kogo jest ten prezent – powiedziała mama i dodała – Chyba św. Mikołaj bardzo się spieszył i nie miał czasu szukać prezentów dla każdego osobno.
     - Pewnie domyślił się, że odpowiednio wymienimy się – zawołał Filipek.
     Naraz wszyscy usłyszeli z za zamkniętych drzwi głośny wesoły śmiech św. Mikołaja i szum oddalających się sań.
     - Coś mi się wydaje, że nie wszyscy byli grzeczni, dlatego św. Mikołaj zrobił wam psikusa i specjalnie pozamieniał prezenty. Na drugi rok musicie się poprawić, żeby nie ominął naszego domu – wyjaśnił tata.
      Po zamienieniu się, prezenty zostały rozpakowane. Okazało się, że każdy dostał to, co najbardziej chciał dostać i wszyscy byli bardzo szczęśliwi.

wtorek, 3 grudnia 2013

41. Wizyta ciekawych gości.

      Kacperek skończył sześć lat i Nowy Rok witał u babci i dziadka. Nie chciał iść spać, bo postanowił obserwować przez okno kolorowe fajerwerki. Tuż przed północą odsłonił okna i zgasił wszystkie światła, żeby dobrze widzieć, z której strony będą ładniejsze i bardziej kolorowe. O północy niebo prawie godzinę było kolorowe, bo tak dużo wybuchało fajerwerków. Ta bieganina od okna do okna tak go zmęczyła, że prawie usnął na stojąco przy oknie. Wreszcie dziadek zaniósł go do łóżeczka. Następnego dnia spał długo i kiedy rodzice przyszli po niego chodził jeszcze w piżamce. Mama widząc go nieubranego zapytała:
     - Chyba bardzo późno położyłeś się spać? Widziałeś fajerwerki?
     - Tak. Babcia pozwoliła mi oglądać – odpowiedział wesoło.
     - Ale teraz ubieraj się szybko, bo jak szliśmy po ciebie widzieliśmy wesołą grupkę Herodów, którzy dzisiaj chodzą tu po osiedlu. Może przyjdą i tutaj.
     - A co to są Herody i po co przyjdą? – dopytywał się Kacperek.
     - Teraz ci nic nie powiem, jak przyjdą to zobaczysz – powiedziała mama z tajemniczą mną.
     Po chwili babcia podała pyszny świąteczny obiad. Już wszyscy kończyli jeść, gdy do drzwi ktoś zapukał. Dziadek poszedł otworzyć i po chwili do pokoju wszedł wysoki chłopiec przebrany za marszałka dworu i wyjaśnił.
     - Za zgodą gospodarza będziemy kolędować i o krzesło dla króla Heroda proszę.
     Drugi chłopiec przebrany za króla usiadł na krześle, otoczyli go zaraz słudzy i dworzanie. Rozpoczęło się przedstawienie. Kacperkowi bardzo podobały się ich stroje. Odważnie podchodził do nich, oglądał ich z bliska, a niektórych nawet dotykał. Kiedy pod koniec przedstawienia do pokoju wszedł chłopiec przebrany za diabła i drugi za śmierć chłopiec prawie z krzykiem uciekł do babci na kolana.
     - Babci, kto to jest z tą trupią czaszką i z długim zakrzywionym kijem? – zapytał szeptem.
     - To jest śmierć, a ten długi zakrzywiony kij to kosa.
     - A co ona robi?
     - Ona przychodzi po tych  ludzi, którzy kończą życia.
     - A czy można spotkać ją na ulicy? – dopytywał się chłopiec.
     - Nie na ulicy jej nie zobaczysz, bo tak naprawdę to ona jest niewidoczna. To tylko ludzie tak ją sobie wyobrażają.
     - A skąd ona wie, kto kończy życie i kiedy ma przyjść?
     - Każdemu człowiekowi Pan Bóg daje życie, a potem powołuje każdego człowieka do siebie i wtedy człowiek umiera i kończy życie.
     - Babciu, chyba tego nie rozumiem. Kiedy Pan Bóg powołuje do siebie ludzi? Ile człowiek musi mieć lat, żeby go zawołał i czy wszyscy mają tyle samo lat? – Kacperek chciał wszystko wiedzieć na ten temat i zadawał coraz to więcej pytań.
     - Nie wszyscy mają tyle samo lat. Jednych woła jak są już bardzo starzy, żeby odpoczęli sobie w niebie.
     - To tak jakby odeszli do Pana Boga na emeryturę, ale babciu w bloku obok zmarło małe dziecko, a koledze z drugiej klasy zmarł tata, który nie był ani stary, ani na emeryturze.
     - Tak. Pan Bóg zabiera i młodszych ludzi, bo pewnie są mu bardziej potrzebni w niebie.
     - Babciu, do czego potrzebne Mu małe dziecko, przecież ono potrzebuje czyjejś opieki.
     - Czasami, gdy dzieci na ziemi są niegrzeczne Pan Bóg wysyła im swoich aniołków, żeby im pomagali, a jak jest ich za mało w niebie to niektóre dzieci zabiera do siebie i wtedy one są aniołkami.
     - A cha, jak bujam nogami pod stołem to mówisz, że bujam diabła na nóżkach i wtedy mały aniołek wchodzi pod stół, bo duży by się nie zmieścił i zgania diabła z moich nóżek, żebym grzecznie zjadł obiad.
     - Chyba tak – odpowiedziała babcia.
     - No, a dlaczego Pan Bóg zabiera do siebie niektórych tatusiów albo mamusie, którzy jeszcze nie są starzy.
     - Wiesz, może dlatego, że w tym momencie bardziej Mu są potrzebni w niebie niż na ziemi. Pan Bóg bez przerwy tworzy piękne rzeczy np. lasy, góry. Bez Jego mocy nic by nie powstało i może taki tatuś czy mamusia mieli jakiś ukryty talent i dlatego potrzebni Mu są do pomocy,
     - Ale, przecież tym dzieciom, którym zabiera tatusiów lub mamusie jest bardzo smutno i bardzo im brakuje ukochanej osoby.
     - Tak, dlatego Pan Bóg pozwala tym, których zabrał pomagać z nieba swoim ukochanym, którzy żyją na ziemi i sam się nieustannie nimi opiekuje.
     - Babciu, jak to może być możliwe, jeśli tych osób, które zabrał Pan Bóg nie ma przy żyjącym dziecku.
     - Widzisz, to bardzo skomplikowane, ale dla Pana Boga nie ma rzeczy niemożliwych, dlatego taki zmarły tatuś mieszka w niebie, ale jednocześnie i w serduszku swojego dziecka. Gdy dziecku jest źle to zawsze może opowiedzieć wszystko swojemu tatusiowi, który mieszka w jego serduszku i na drugi dzień lub po kilku dnia rozwiązują się jego wszystkie problemy, troski i zmartwienia.
     - Wiesz co babciu, chyba jednak lepiej jest, gdy rodzice są tu na ziemi przy mnie i dlatego w swoim paciorku będę prosił Pana Boga, aby za wcześnie nie zabrał kogoś z moich bliskich, których bardzo kocham.
     Po tych wszystkich pytaniach Kacperek odważnie podszedł do śmierci i zapytał:
     - Czy ta kosa jest prawdziwa?
     Chłopiec przebrany za śmierć zdjął z twarzy maskę. Uśmiechnął się i podał Kacperkowi kosę, by ją obejrzał i zaraz szybko wyjaśnił:
     - Ta kosa jest zrobiona z papieru, bo prawdziwa jest bardzo niebezpiecznym narzędziem i nie wolno nią się bawić.
     Kacperek bardzo często po powrocie z teatrzyku lub z jakiegoś przedstawienia przebierał się i naśladował dzieci biorące udział w wystawianej sztuce. Jednak tym razem był trochę zamyślony, nie przebierał się i nie próbował udawać, że powtarza przedstawienie.

czwartek, 21 listopada 2013

40. Ulubione wierszyki Amelki.

     Trzyletnia Amelka bardzo lubiła słuchać wierszyków, które czytała jej babcia lub rodzice. Miała całe mnóstwo małych, kolorowych książeczek. Zaraz po śniadaniu brała z dużej półki kilka książeczek, siadała na kanapie i prosiła babcię, żeby babcia czytała po kolei wszystkie książeczki, które wybrała. Do najbardziej ulubionych należały: „Na straganie”, „Pomidor”, „Kwoka”, „Kaczka dziwaczka”, „Koziołeczek”, „Stonoga”, „Ptasie plotki” i wiele innych. Treść niektórych z nich znała prawie na pamięć,  zwłaszcza powtarzające się zwrotki i kiedy babcia albo mama pominęła stronę lub jakąś zwrotkę wołała z oburzeniem:
     - Tam jest inaczej napisane! – i dodawała – musisz jeszcze raz przeczytać od początku.
     Pewnego razu babcia zapomniała kupić warzyw na zupę i kiedy gotowała obiad tłumaczyła:
     - Dziś będzie mało marchewki w zupie, bo zapomniałam dokupić.
     - A to feler westchnął seler – natychmiast odpowiedziała Amelka.
     Kiedy innym razem spadł pomidor ze stołu na podłogę, dziewczynka recytowała:
     - Jak pan może panie pomidorze.
     Pewnego letniego dnia Amelka z babcią i dziadkiem pojechała na wieś do cioci Ani i wujka Roberta. Kiedy wysiadła z samochodu podbiegła do wielkiego ogrodzenia i zawołała:
     - Babciu, chodź szybko. Zobacz tu chodzą wszystkie ptaki z „Ptasich plotek”
     - Wejdziemy za ogrodzenie i pokażesz mi wszystkie ptaki po kolei – zaproponowała babcia.
     Ciocia otworzyła furtkę i wszystkie trzy weszły na wielkie podwórko. Amelka z ochotą pokazywała ptactwo:
     - Jest kura i małe kurczaczki, gęś, kaczka, indyczka. Ciociu, a czy jest także perliczka? – zapytała kończąc wyliczanie.
     - Zobacz, tam pod płotem biegają perliczki – odpowiedziała ciocia.
     - A czy te ptaki biją się czasami tak jak w mojej książeczce?
     - Tak, zwłaszcza wtedy, gdy rzucę im coś smacznego do jedzenia.
     - Ciociu, a możesz im teraz coś rzucić, to może zobaczę ich bitwę.
     - Może później, bo teraz są po jedzeniu – zaproponowała ciocia.
   - A czy tu jest ogródek i czy rosną w nim takie same warzywa jak w mojej książeczce.
     - Jest ogródek, weźmiemy torbę to urwiesz sobie trochę warzyw na obiad.
     Ciocia wzięła wielką torbę i razem z babcią wszystkie trzy poszły do ogródka. W pierwszej chwili Amelka nie mogła zorientować się  gdzie co rośnie, bo w książeczce na rysunku inaczej wszystko wyglądało. Ciocia zauważyła to i powiedziała:
     - Wyliczaj mi jakie warzywa są w tej twojej książeczce a ja będę ci je pokazywać.
     - Amelko, może najpierw wylicz te warzywa, które rosną po ziemią, bo włożone na dno torby nie ubrudzą pozostałych warzyw – podpowiedziała babcia.
     - Dobrze – zgodziła się dziewczynka i zaczęła wyliczać – buraki, marchewka, pietruszka, seler i cebula.
     - Zapomniałaś jeszcze o rzepce i rzodkiewkach, bo chyba bardzo je lubisz? – przypomniała ciocia i dodała – teraz możemy urwać fasolę, groszek, kalarepkę, pomidory, koper i szczypiorek.
     - W mojej książeczce jest jeszcze brukselka i kapusta. Czy ich nie ma w ogródku?
     - Nie ma. One rosną daleko na polu. Jak będziecie wracać do domu to pokażę wam gdzie rosną i weźmiecie sobie prosto z pola.
     - Ciociu, przed domem w takim małym ogródku widziałam śliczne kwiatuszki czy będę mogła urwać kilka dla mamy.
     - Tak, tylko nie zapomnij.
     Kiedy warzywa zostały zapakowane do samochodu, Amelka przypomniała sobie, że jeszcze jedną rzecz musi sprawdzić i poprosiła;
     - Ciociu, pokaż mi, gdzie mieszka kwoka.
     Ciocia zaprowadziła Amelkę do kurnika. Obie stanęły na progu i ciocia pokazywała:
     - Tam w rogu śpi kwoka z kurczaczkami, kaczki, gąski, indyczki i perliczki, pod ścianą w tych koszach kurki znoszą jajka, a ta duża pochyła drabinka po drugiej stronie to grzędy i śpią na nich kury i koguty.
     Amelka stała zdziwiona i zawiedziona. Pokręciła główką i zapytała:
     - A gdzie kwoka przyjmowała swoich gości? Przecież tu nie ma ani stołu, ani krzeseł i ławy.
     - Wiesz Amelko, autor czyli pan, który pisał tę książeczkę musiał obserwować ludzi, może sąsiadów lub krewnych. Nie podobało się mu ich niegrzeczne zachowanie, ale nie chciał nikogo obrazić, więc ukrył pod postacią zwierząt, by nie poznali, o kim jest ta książeczka i nie gniewali się na niego.
     Dziewczynka cały czas do odjazdu myślała o tym, co powiedziała jej ciocia i kiedy żegnała się z nią po podziękowaniu za świeże warzywa dodał:
     - Chyba już wiem, o co chodzi, bo moja koleżanka chyba jest podobna do tej kwoki. Najpierw zaprasza nas do zabawy, a jak coś się niechcący popsuje to przezywa nas i wygania.
     -To tak samo jak ta kwoka w książeczce i powiesz jej to? – zapytała ciocia.
     - Nie powiem. Jeszcze by się pogniewała na mnie.

czwartek, 14 listopada 2013

39. Co to jest szczęście?

     Pewnego słonecznego dnia czteroletni Kacperek usłyszał na placu zabaw rozmowę dwóch starszych pań. W rozmowie, jedna z pań zapewniała drugą, że jej dzieci mają szczęście, wszystko dobrze im się układa i są bardzo szczęśliwe. W drodze powrotnej do domu Kacperek zapytał babcię:
     - Co to jest szczęście?
     - Trudno na to pytanie odpowiedzieć – odpowiedziała babcia.
     - Dlaczego? A czy ja jestem szczęśliwy? – pytał dalej.
     - Myślę, że ty jesteś bardzo szczęśliwy, bo masz bardzo kochających cię rodziców, małego braciszka, który jak urośnie będzie się z tobą bawił. Obie babcie i dziadkowie oraz ciocie i wujkowie też bardzo cię kochają i prawie zawsze spełniają twoje prośby – i po chwili uzupełniła swoją odpowiedź – jednak prawie każdy człowiek uważa co innego za swoje szczęście.
     - Babciu, przecież wszystkie dzieci są kochane przez rodziców – zawołał śmiejąc się głośno.
     - Tym razem bardzo się mylisz, bo są dzieci, których rodzice nie kochają i są też takie dzieci, które nie mają rodziców.
     - Jeśli tak jest, to bardzo smutne musi być ich życie.
   - Na pewno – odpowiedziała babcia i dodała – wiesz co, musisz zabawić się w redaktora, to znaczy takiego pana, który zadaje takie same pytania różnym ludziom i dowiaduje się od nich ciekawych rzeczy.
     - A kogo miałbym się pytać i o co? – czekał na wyjaśnienie Kacperek.
    - Masz w domu taki zabawkowy mikrofon. Weźmiesz go i będziesz udawał reportera. Podejdziesz do mamy, zadasz jej takie samo pytanie jak mi przed chwilką...
     Po powrocie do domu Kacperek szybko się rozebrał i pobiegł do swojego pokoju. Po chwili wrócił z mikrofonem w ręku, doszedł do mamy i zadał jej to wciąż nurtujące go pytanie:
    - Mamo, co to jest szczęście?
    Mama chwilkę się zastanawiała, jak odpowiedzieć synkowi na to pytanie i dopiero po namyśle odpowiedziała:
     - Dla mnie największym szczęściem jest to, że mam ciebie, Filipka i tatę, że mamy własne mieszkanie i że ja z tatą mamy dobrą pracę.
     Po udzieleniu odpowiedzi mama mocno przytuliła i ucałowała Kacperka. Ta zabawa bardzo mu się spodobała i kiedy tata przyszedł z pracy, zadał mu takie samo pytanie. Tata odpowiedział podobnie jak mama. Kacperek zapragnął dowiedzieć się więcej.
     Następnego dnia były urodziny Filipka i przyszło sporo gości. Po zjedzeniu dużej porcji urodzinowego tortu, Kacperek wziął mikrofon i zadawał pytanie o szczęście każdemu dorosłemu. Okazało się, że każdy mówił coś innego. Ciocia Teresa była szczęśliwa, bo ma duży, nowy dom, wujek Roman, bo ma nowy wspaniały samochód. Ciocia Renata była szczęśliwa, bo ukończyła studia, a wujek Krzysiek, bo zdał kurs na prawo jazdy. Ciocia Ania, bo dostała dobrą pracę, a wujek Darek, był szczęśilwy że udało mu się kupić działkę, na której będzie uprawiał warzywa. Chłopiec znudzony tymi dorosłymi odpowiedziami podszedł do babci.
     - Babciu, miałaś rację. Dla każdego szczęściem jest coś innego i takie to wszytsko bardzo poważne.
     - Mój mały redaktorze zapytaj teraz dzieci, może ich odpowiedzi będą lepsze – zaśmiała się babcia.
     Kacperek zwrócił się Kuby, trochę starszego kolegi i zadał mu to samo pytanie.
     - Dla mnie szczęściem jest to, że dostałem od cioci nowe rolki – szybko odpowiedział.
     - Dla mnie to, że dostałam nowe śliczne lalki Barbie – zawołała wesoło Wiktoria.
     - A dla mnie to, że dostałem prawdziwego żywego pieska, którego nazwałem Łatek.
     Dzieci wymyślały jeszcze dużo innych odpowiedzi i znakomicie się przy tym bawiły. Dorośli uważnie przysłuchiwali się odpowiedziom i z niektórych także wesoło się śmieli. Wreszcie mama zwróciła się do Kaperka:
    - Mój mały redaktorze, czy mogę cię na chwilkę zastąpić?
    - Tak – odpowiedział Kacperek i podał mamie mikrofon.
   - Wszyscy już odpowiedzieli na twoje pytanie, a teraz ja pytam ciebie, co to jest szczęście.
     Kacperek trochę zaskoczony, że i on musi odpowiedzieć na to samo pytanie dopiero po chwili namysłu wyjaśnił:
     - Dla mnie szczęście to jest to, że mam ciebie mamo i tatę i braciszka – i przytulił się mocno do mamy, pocałował ją w policzek, potem przytulił się do taty a na końcu pocałował Filipka.
     Ta odpowiedź zaskoczyła wszystkich. Zrobiło się bardzo cicho i wszyscy patrzyli na Kacperka.
     - Co tak patrzycie jestem szczęśliwy, bo wszyscy tu jesteście i nas kochacie – zawołał wesoło, a potem odwrócił się do dzieci i znowu wymyślał nowe zabawy.
     - Czy nie uważacie, że ta odpowiedź Kacperka była bardzo poważna jak na jego wiek? – zapytała ciocia Teresa.
     - To chyba przeze mnie - zastanawiała się babcia - wczoraj powiedziałam mu, że nie wszystkie dzieci mają rodziców i że nie wszyscy rodzice kochają tak mocno swoje dzieci jak jego. Chyba to zapamiętał – wyjaśniła babcia.
     Następnego dnia, kiedy Kacperek szedł z babcią na plac zabaw, zadał babci kolejne pytanie:
     - Babciu, jak zepsuje mi się jakaś zabawka to wcale nie muszę płakać, bo rodzice i tak mnie kochają i dalej jestem szczęśliwy, prawda? – czekał na potwierdzenie.
 - Tak. Ty chyba sam o tym najlepiej wiesz – odpowiedziała wzruszona babcia.

czwartek, 7 listopada 2013

38. Skąd wzięła się ta łyżeczka

     Filipek od zawsze miał swoje ulubione przedmioty. Do przedmiotów tych należał kocyk i jasiek pod głowę, niektóre zabawki, a także kubek, mały talerzyk, miseczka, łyżka, łyżeczka, widelec i nóż. Bardzo pilnował, aby nikt nie używał jego przedmiotów. Kiedy zobaczył, że Kacperek, tata, mama lub babcia przez pomyłkę wzięli jego rzecz, Filipek natychmiast robił wielką awanturę i głośno krzyczał:
     - Jak nie macie swoich ulubionych naczyń to przynajmniej nie bierzcie moich.
     Mama tłumaczyła mu, że takie rzeczy jak naczynia, jeśli są czyste może używać każdy. Filipek był jednak uparty i obstawał przy swoich zasadach.
    - Moje, to moje. Nikt nie może ich używać.
    - Czy w przedszkolu też masz swoje rzeczy – zawsze pytał go Kacperek.
    - No i co z tego, że w przedszkolu nie mam, ale w domu mam i koniec – odpowiadał braciszkowi – jak moje to moje i nie możesz ich używać.
     Pewnego razu siadając do kolacji zauważył, że Kacperek ma jego łyżeczkę. Wstał szybko ze swojego krzesła i podbiegł do brata z okrzykiem:
     - Dlaczego wziąłeś moją łyżeczkę, przecież wiesz, że moich rzeczy nikt nie może używać?
     - Odczep się. To nie twoja łyżeczka. Zobacz twoja leży na twoim talerzu, a moja jest po prostu taka sama.
    - Jak to taka sama, przecież była tylko jedna, tylko moja.
   - Nie. Tych łyżeczek mamy więcej. Leżą w innej szufladzie i są używane tylko wtedy, gdy mamy gości i potrzeba więcej sztućców. Widocznie po umyciu zapomniałam jej odłożyć do drugiej szuflady – wyjaśniła mama.
    - To ja nie chcę takiej samej. Musisz mi mamo kupić inną, taką jakiej nie mamy w domu, żebym i ja nie mylił się.
     - Dobrze, kupię ci jutro – zgodziła się mama.
     W domu wszyscy przywykli do przyzwyczajeń Filipka i nikt już nie używał jego naczyń.
     Po pewnym czasie zdarzyło się coś, co zmieniło przyzwyczajenia Filipka. Do ich domu, na tydzień, przybył nowy lokator. Był to młodszy od Filipka, kuzyn Mikołaj. Ciocia z wujkiem wyjeżdżali na służbowy kurs i musieli Mikołaja zostawić pod opieką mamy Kacperka i Filipka. Stryjeczny braciszek był grzecznym chłopcem. Bawił się z chłopcami w co tylko wymyślili. Kłopoty zaczęły się dopiero wtedy, gdy mama zawołała chłopców na kolację. Pierwszy przybiegł Mikołaj i usiadł na miejscu Filipka, bo bardzo podobał mu się jego talerzyk i kubek.
     - Mikołajku, usiądź na tym drugim krześle, bo tu siedzi Filipek – poprosiła mama Kacperka i Filipka.
     - Ale ja chcę jeść kolację z tego talerzyka i pić herbatkę z tego kubka – odpowiedział prawie z płaczem Mikołaj.
     - Nawet nie ma o tym mowy. To jest moje miejsce i nie pozwolę ci tutaj siedzieć – krzyczał bardzo zły Filipek i zepchnął Mikołaja ze swojego krzesła. Mikołaj niechcący, właśnie w tym momencie potrącił kubek z herbatą i talerzyk. Cała kolacja wylądowała na podłodze. Z kubka wylała się herbata, a talerzyk rozbił się na drobne kawałeczki. Wszystko musiało trafić do kosza. Filipek z płaczem uciekł do swojego pokoju. Po chwili obrażony na cały świat oraz na kolację poszedł do łazienki. Umył się, przebrał w piżamkę i położył się spać.
     Długo nie mógł zasnąć, bo w głodnym brzuszku kiszki zaczęły grać marsza. Już miał zejść z łóżeczka i zakraść się do kuchni po coś do jedzenia, gdy na poduszce zobaczył swojego krasnoludka z latarenką.
     - Cześć. Widziałem, co się stało i wiem, że jesteś głodny i trochę ci ciężko, że nie pomogłeś mamie sprzątnąć wywalonej kolacji – powiedział krasnoludek.
     - Cześć. Dobrze, że jesteś. Jest mi naprawdę ciężko. To wszystko stało się przez Mikołaja – tłumaczył się Filipek.
     - Nie możesz winić Mikołaja Filipku - powiedział krasnoludek - Widzisz, gdybyś pozwolił Mikołajowi zjeść kolację ze swojego talerzyka, to nie byłoby tej całej awantury. Przecież można mieć swoje ulubione rzeczy i wcale nie trzeba się na nikogo gniewać, za to, że ktoś inny chce ich użyć.
     - Ja myślałem, że Mikołaj będzie chciał sobie je przywłaszczyć – odpowiedział chłopiec.
     - To wcale tak nie jest, bo potem, na naczynia wracają do kuchni do mycia i znowu można ich używać. Powinieneś się cieszyć, że twoje naczynia podobają się innym.
     - Jak to? – zapytał.
   -Przecież, ty także jesz z innych talerzyków i nikt ci nie robi z tego powodu awantury. Teraz już śpij, bo jest bardzo późno. Posiedzę przy tobie dopóki nie zaśniesz.
      Po tej nocnej rozmowie z krasnoludkiem Filipek nadal miał swoje ulubione naczynia, ale już nigdy nie robił nikomu awantury, gdy ktoś ich używał. Naprawdę cieszył się, że podobają się także innym.

czwartek, 31 października 2013

37. Słoneczko nasze rozchmurz się.

     Kiedy Kacperek miał trzy latka i nie chodził jeszcze do przedszkola, nie lubił siedzieć w domu. Ciągle prosił rodziców i babcię, żeby zabrali go na spacer albo gdzieś w gości.
     Nawet jak padał deszcz wołał:
     - Babciu, chodź na spacer. Nudzi mi się w domu. Na placu zabaw są dzieci, to będę miał się z kim bawić.
     - Przecież pada deszcz i dzieci też siedzą w domu, tak jak ty – odpowiadała babcia.
     - No to co trzeba zrobić, żeby słoneczko zaświeciło? – dopytywał się chłopiec.
     - Może zaśpiewasz mu piosenkę. Jak cię usłyszy to wyjrzy zza chmurek i będzie chciało posłuchać twojego śpiewu.
     - Ale ja nie znam żadnej piosenki. A ty babciu znasz jakąś? Może mnie nauczysz.
     Babcia zanuciła mu wesołą piosenkę:
     „Słoneczko nasze rozchmurz buzię,
       bo nie do twarzy ci w tej chmurze.
       Słoneczko nasze rozchmurz się,
       maszerować z tobą będzie lżej.”
     Piosenka bardzo spodobała się Kacperkowi. Powtarzał słowa piosenki tak długo, aż zapamiętał całą zwrotkę.
     - Babciu, już się nauczyłem. Zaraz ją zaśpiewam, ale otwórz okno, żeby słoneczko słyszało.
     Babcia otworzyła okno i dodała:
     - Śpiewasz tak głośno, że gdybym nie otworzyła okna to i tak słoneczko by cię słyszało.
     Chłopiec stanął przy otwartym oknie głośno zaśpiewał, a potem uważnie obserwował, czy słoneczko już wygląda. Po chwili znudzony powiedział:
     - To chyba nie działa. Słoneczko nie wyjrzało.
     - Musisz być cierpliwy. Do nieba jest bardzo wysoko i może jeszcze piosenka nie doleciała. Zaśpiewaj jeszcze dwa razy – doradziła babcia.
     W chwili, kiedy Kacperek zaczął śpiewać wiatr rozwiał chmurki na niebie i naprawdę wyjrzało słoneczko. Trochę zaskoczony i bardzo zadowolony chłopiec zawołał:
     - Słoneczko usłyszało i już wyjrzało zza chmurek. Chodź babciu na spacer, bo boję się żeby znowu nie schowało się.
     Tego dnia słońce świeciło już do samego wieczora. Od tego czasu, kiedy Kacperek wstawał i nie było pogody, przy otwartym oknie głośno śpiewał swoją piosenkę. Prawie zawsze słoneczko wyglądało zza chmurek, aby posłuchać jego śpiewu. Bardzo się cieszył, że inne dzieci też mogą wychodzić na spacer, a on ma z kim bawić się na placu zabaw.
     Szybko minęła pogodna wiosna i zaczęło się upalne lato. Tata zawołał Kacperka i wręczając mu dużą torbę powiedział:
     - Spakuj do niej swoje ulubione zabawki, bo jutro wyjeżdżamy na cały miesiąc nad morze. Pamiętaj, tylko ulubione, nie wszystkie.
     Następnego dnia przyszedł dziadek i pomógł rodzicom zapakować bagaże do samochodu. Przed wyjazdem dziadek zapytał Kacperka;
     - Widziałem, że swoje zabawki spakowałeś, a czy nie zapomniałeś spakować swojej piosenki, na wypadek gdyby nie było słoneczka?
     Chłopiec zaczął się głośno śmiać i szybko odpowiedział:
     - Dziadku piosenki nie można spakować, ją ma się w główce.
     Dziadek również roześmiał się i dodał:
     - Chciałem ci tylko przypomnieć o niej, bo dawno jej nie śpiewałeś i mogłeś zapomnieć.
     - Dziadku, nie martw się, babcia jedzie z nami to w razie gdybym zapomniał to przypomni mi ją.

piątek, 25 października 2013

36. Żołędziowe i kasztanowe żołnierzyki

     Pewnego jesiennego dnia Kacperek, Filipek i Amelka wybrali się do wielkiego parku na spacer. Dzieci wzięły ze sobą chleb dla kaczuszek i orzechy laskowe dla wiewiórek. Po nakarmieniu swoich ulubieńców zostały im puste torebki. Babcia zaproponowała;
     - Nie wyrzucajcie tych pustych torebek. Nazbierajcie do nich kasztanów i żołędzi. Po drodze kupimy wykałaczki i jutro zrobimy trochę żołędziowych ludzików i kasztanowych zwierzaczków.
     Dzieci ucieszyły się z propozycji babci i z wielkim zapałem zebrały pełne torebki kasztanów i żołędzi. W drodze do domu babcia urwała jeszcze kilka kiści jarzębiny i głogu, a Amelka nazbierała kolorowych liści.
     - To też nam się może przydać.
     Następnego dnia śniadanie szybko zniknęło ze stołu, bo dzieci chciały jak najszybciej zająć się robieniem ludzików i zwierzaczków z wczorajszych zbiorów. Na stole obok przyniesionych skarbów znalazły się jeszcze nożyczki, klej, kolorowe kartki i farby. Dzieci zabrały się do pracy.
     - Najpierw zrobimy kilka zwierzaków, a potem ludziki – zaproponował Kacperek.
     - Może być – odpowiedział Filipek. Amelka też się zgodziła.
     Kacperek robił już figurki z kasztanów i żołędzi w szkole, więc wiedział jak to się robi, więc chętnie pomagał Filipkowi i Amelce. Wkrótce na stole pojawił się konik, piesek, zajączek, jeżyk, ślimaczek i wiele innych zwierzaczków. Potem dzieci robiły ludziki. Amelka kilka ludzików przyozdobiła koralami z jarzębiny a z listków zrobiła im sukienki i fikuśne kapelusiki.
     - To są moje dziewczyny – wyjaśniła wszystkim.
     - Poczekaj chwilkę, zaraz dorobimy im chłopaków – oznajmili chłopcy.
     Kiedy żołędziowe chłopaki znalazły się obok dziewczyn babcia powiedziała:
     - Wyglądają jak zespół taneczny. Bardzo ładnie.
     - Mamy już zwierzaczki i ludziki. Zostało nam jeszcze bardzo dużo kasztanów i żołędzi. Co jeszcze możemy zrobić? – pytał Kacperek.
     - Już wiem! – krzyknął głośno Filipek – z reszty zrobimy żołnierzyki.
     - Dobry pomysł – wesoło odpowiedział Kacperek.
     - Ja będę przystrajać, żeby nie byli wszyscy jednakowi – zaproponowała Amelka.
     Dzieci pracowały sprawnie i szybko. Przed obiadem na stole stanęło 30 żołnierzyków kasztanowo-żołędziowych. Połowa z nich była w beretach i pelerynach z liści.
     - Te żołnierzyki wyglądają jak komandosi, czyli oddział specjalny, a ta druga połowa w hełmach i trochę jakby zamaskowana podobna jest do artylerzystów – po dokładnym obejrzeniu stwierdziła babcia.
     - Babciu niech te nasze prace zostaną na stole do powrotu mamy i taty. Chcemy pochwalić się, co zrobiliśmy – poprosił Filipek.
     - A ja swoje zabiorę jak moja mama przyjedzie po mnie – oznajmiła Amelka.
     - Dobrze, niech czekają – zgodziła się babcia.
     Po powrocie rodziców z pracy dzieci tłumaczyły jak robiły swoje dzieła. Tata był tak zachwycony tymi pracami, że zadzwonił do cioci Teresy i zaprosił ją na pokaz wszystkich prac. Potem Amelka wzięła niewielkie pudełko i włożyła do niego cały swój zespół taneczny oraz wszystkie zwierzaczki.
     - Amelko, nie zabieraj ich ze sobą. Postaw z boku na szafce. Jutro jak przyjedziesz to będziecie się nimi bawić – doradziła dziewczynce mama, kiedy przyjechała zabrać ją do domu.
     - Mamo, ja też nie będę chował mojego wojska. Jutro też będziemy się bawić. Niech stoją na stole. - powiedział Filipek
     - Dobrze, niech stoją – zgodziła się mama Filipka i dodała – tylko, żebyś nie miał z nimi jakiegoś kłopotu.
     Filipek nie usłyszał przestrogi mamy. Poszedł do pokoju oglądać bajkę w telewizji.
     Na drugi dzień Filipek obudził się pierwszy. Wstał z łóżeczka i poszedł obejrzeć swoje wojsko. Nagle, nadepnął gołą stopą na coś twardego i bardzo kującego. Noga mocno zabolała. Usiadł na podłodze, żeby zobaczyć, na co nadepnął i wtedy zauważył swojego poturbowanego żołnierzyka. Rozejrzał się dookoła. Jego żołnierze mocno poturbowani leżeli na całej podłodze a nawet pod stołem.
     - Kto popsuł moje wojsko? – krzyczał na całe gardło.
     Wszyscy zerwali się z łóżek i przybiegli do Filipka, żeby zobaczyć co się stało. Filipek stał nad swoim poturbowanym wojskiem i pokazywał co się stało. Jedni pogubili nogi, drudzy ręce, a jeden zgubił nawet głowę.
     - Jak ja teraz pokażę cioci takich zepsutych żołnierzy – prawie płakał z żalu.
     - Widzisz Filipku, wspominałam ci wczoraj, że możesz mieć z nimi kłopoty, ale ty nie słuchałeś – tłumaczyła mama.
     - Wojsko na noc musi być w koszarach, bo inaczej będzie walczyć bez ustanku – wyjaśniała babcia – gdybyś włożył ich do pudełka nic by się nie stało.
     - Nie martw się. Zaraz po śniadaniu naprawimy szkody i jak przyjedzie Amelka i ciocia, zrobimy wielką wystawę – pocieszył braciszka Kacperek.
      Od tego czasu Filipek zawsze pamiętał, że żołnierzyki na noc muszą wrócić do koszar na odpoczynek, nawet jeśli to są tylko zabawki.

czwartek, 17 października 2013

35. Jak Filipek strzela gole.

     Kacperek od pierwszej klasy grał w piłkę nożną. Dwa razy w tygodniu brał udział w treningach. Jego drużyna pod kierunkiem trenera robiła coraz większe postępy. Potwierdzeniem tego było zajmowanie coraz lepszego miejsca w różnych turniejach. Po upływie dwóch lat drużyna jego zdobyła puchar za zajęcie pierwszego miejsca w dość ważnym turnieju. Otrzymali także złote medale.
     Młodszy brat Kacperka Filipek obejrzał dokładnie medal, a po chwili podszedł do taty i powiedział:
     - Ja też chcę mieć taki medal. Tato zapisz mnie. Będę trenował tak jak Kacperek.
     - Jesteś młodszy. Będziesz miał treningi innego dnia, ale możesz chodzić z Kacperkiem. On będzie trenował, a ty będziesz obserwował jak grają i trenują starsi.
     Następnego dnia trening miał Kacperek. Filipek też przyjechał na trening. Stał z tatą obok boiska i obserwował grę chłopców. Na bramce stał Igor. Chłopcy po kolei strzelali do bramki, a on jej skutecznie bronił. Nikomu nie udało się strzelić gola. Nagle trener zawołał chłopców. Bartka i Tymka wysłał po piłki, a sam wyjaśniał chłopcom, jak należy prowadzić piłkę, aby nie uciekała tylko posłusznie toczyła się po boisku.
     Niestety Igor nie usłyszał wołania trenera i stał dalej na bramce gotowy jej bronić. Piłka, o której chłopcy zapomnieli toczyła się wolniutko w stronę bramki. Filipek wyjrzał zza taty i spostrzegłszy, że nikt nie biegnie strzelić gola rzucił się pędem do piłki. Zrobił wielki zamach nogą i strzelił gola. Tym razem Igorowi nie udało się obronić tak celnego gola, mimo, że rzucił się prosto na nadlatującą piłkę, to jednak piłka w ostatnim momencie prześlizgnęła się pod rzucającym się bramkarzem i zatrzymała się w bramce. Zanim Igor się podniósł Filipek przypomniał sobie, że to nie jego trening i błyskawicznie schował się za tatę.
     Gdy chłopcy przynieśli piłki trener odwrócił się, aby zawołać Igora i zdążył jeszcze zobaczyć wpadającą piłkę do bramki oraz obronę bramkarza. Zdziwiony popatrzył na chłopców i głośno zawołał:
     - Kto strzelił tego gola? Do tej pory nikomu nie udało się strzelić gola, gdy Igor stał na bramce.
     Igor podniósł się szybko, wyciągnął piłkę z bramki i biegnąc do kolegów głośno krzyczał:
     - Kto strzelił tego gola?
     Koledzy popatrzyli się zdziwieni na bramkarza i kręcili przecząco głowami, powtarzając:
     - To nie my, to nie my.
     Trener także bardzo zdziwiony dopytywał się:
     - Kto to zrobił?  - i dodał - Przecież piłka sama nie wpadła do bramki.
     Chłopcy podejrzliwie popatrzyli na siebie. Przez chwilę głowili się, dlaczego nikt nie chce się przyznać. Nagle Kacperek zauważył swojego braciszka, który starał się schować za tatę. Od razu domyślił się i szybko wyjaśnił trenerowi:
     - To pewnie zrobił mój młodszy brat Filip i boi się przyznać, że to on strzelił tego gola, bo to nie jest jego trening, tylko mój.
     Trener podszedł do taty i Filipa. Przywitał się z nimi i zapytał.
     - Filipku, czy to ty strzeliłeś tego gola?
     - Tak – prawie szeptem przyznał się chłopiec.
     - Dlaczego nie powiedziałeś nam o tym od razu?
     - Nie chciał się przyznać, bo bał się, że Kacperek i jego koledzy pogniewają się na niego, no i, że pan także będzie się na niego gniewał – wyjaśnił tata za Filipka.
     - Nie gniewam się. Pokazałeś moim chłopcom jak strzela się bramki, no i pierwszy pokonałeś Igora. Jak będziesz grał tak skutecznie w swojej drużynie to będziesz postrachem dla przeciwników. Gratuluję ci.
     Trener straszaków uścisnął mocno rączkę Filipka.
     Po tej przygodzie Filipek już nie przychodził na trening do Kacperka. Wolał chodzić na swój, bo między rówieśnikami czuł się pewnie i swobodnie.

piątek, 11 października 2013

34. Spotkanie z wiewiórką.

     Czteroletni Kacperek miał dwa ulubione miejsca, do których chodził najchętniej. Pierwszym miejscem był wielki plac zabaw. Tam spotykał się z rówieśnikami i wspaniale się bawił. Natomiast drugim miejscem był wielki park, w którym był niewielki staw i pływało po nim mnóstwo kaczek. Gdy szedł do parku zabierał ze sobą chleb dla nich.
     Pewnego jesiennego dnia Kacperek z babcią wybrał się do parku. Gdy już dochodzili do parku przypomniał sobie, że nie zabrał chleba dla kaczuszek.
     - Babci musimy się wrócić do domu, bo zapomniałem wziąć chleba.
     - Nie będziemy się wracać. Przed wejściem do parku jest duży sklep. Tam kupimy chleb.
     Sklep był duży i było w nim prawie wszystko. Największe było stoisko ze słodyczami. Kiedy Kacperek zobaczył tak dużo słodyczy stanął bardzo zdziwiony i dopiero po długiej chwili zawołał do babci:
     - Babciu czy mogę sobie coś wybrać?
     - Możesz, ale tylko jedną rzecz.
     Kacperek wybrał sobie duże brązowe groszki, które podobne były do orzechów laskowych.
     - Babciu, schowaj ich. Zjem, dopiero jak nakarmię kaczuszki.
     Nad stawem chłopiec starał się rzucać chleb jak najdalej, żeby nakarmić wszystkie kaczuszki, nawet te, co nie dopłynęły do samego brzegu. Tak mocno nachylał się nad wodą, że babcia musiała go trzymać za pasek od spodenek, bo łatwo mógłby wpaść do wody.
     - Już chyba wszystkie się najadły. Teraz zjem swoje groszki – oznajmił i szybko pobiegł do ławki.
     Ławka stała pod wielkim rozłożystym drzewem, którego długie gałęzie prawie jej dotykały. Babcia usiadła obok Kacperka i podała mu paczuszkę cukierków. Chłopiec wziął od babci paczuszkę i zerwał się z ławki, by pokazać takie wielkie groszki koledze Igorowi, który też przyszedł do parku nakarmić kaczki. Nagle przewrócił się. Torebka wypadła mu z rączki i prawie pół torebki cukierków wysypało się na trawę. Usiadł i zawołał do babci:
     - Czy mogę pozbierać te rozsypane cukierki?
     - Możesz, ale wyrzucimy ich do kosza, bo są brudne. Pomogę ci – odpowiedziała babcia.
     Nagle po gałęzi zbiegła mała wiewiórka, która złapała w łapki groszka i szybko z nim uciekła na drzewo.
     - Ona pewnie myśli, że to są orzechy laskowe – tłumaczyła babcia – na razie zostawimy te cukierki i zobaczymy, czy wiewiórka przyjdzie po następne.
     - Ciekawe, czy ona lubi słodycze – głośno myślał Kacperek.
     Podniósł się i usiadł z babcią i Igorem na ławce, bo był bardzo ciekawy. Po chwili wiewiórka ponownie zeskoczyła po groszka, a za nią druga. Obie złapały groszki w łapki i uciekły na drzewo.
     - Kacper, nie musisz chyba sprzątać tych rozsypanych cukierków. Zobacz wróciły znowu. Pewnie zabiorą wszystkie.
     - Nic dziwnego. Te groszki są o smaku orzechowym i pewnie im smakują.
     - Babciu, chciałbym im przynieść prawdziwych orzeszków, żeby zabrały ich sobie i były zadowolone tak jak kaczki.
     - Dobrze. Kupimy prawdziwe orzechy laskowe i przyniesiemy ich wiewiórkom.
     - Ja też przyjdę, bo chcę zobaczyć, czy po orzechy też tak chętnie przyjdą.
     Po kilku dniach obaj chłopcy znowu spotkali się w parku. Mieli ze sobą  małe torebki prawdziwych orzechów laskowych.
     - Usiądźcie na ławce pod tamtym drzewem – doradziła babcia i dodała – nie wysypujcie orzechów na trawę tylko trzymajcie je na otwartej rączce i chwilę poczekajcie. Zobaczymy, co będzie się działo.
     - Jak długo mamy czekać i po co? – pytał zniecierpliwiony Kacperek.
     Babcia nie zdążyła odpowiedzieć chłopcom, bo właśnie w tym momencie wiewiórka zeskoczyła z drzewa prosto na kolana Kaperka i delikatnie zabrała jednego orzeszka. Zeskoczyła na trawnik i zaczęła próbować orzeszka. Szybko go rozłupała i z wielkim smakiem zjadła. Potem znowu skoczyła na ławkę i zabrała następnego orzecha, ale tym razem wielkimi susami pomknęła na drzewo do swojej dziupli. Chłopcy zaniemówili z wrażenia, bo nie mogli uwierzyć, że wiewiórka wcale się nie bała. W torebkach zostało im jeszcze trochę orzechów. Tym razem wysypali orzeszki na ławkę między siebie. Odsunęli się trochę tak, aby orzeszki były dobrze widoczne z drzewa. Po chwili okazało się, że po orzeszki przyszły dwie wiewiórki. Zabierały orzecha, a po chwili wracały po następnego. Tak długo wracały po swój przysmak, że na ławce nie został ani jeden  orzeszek. W pewnym momencie udało się Kacperkowi pogłaskać wiewiórkę.
     - Czy mogę tą wiewiórkę zabrać do domu. Będę ją karmił jej przysmakami i dbał o nią.
     - Nie. Wiewiórki to zwierzęta, których nie trzymamy w domu. One muszą mieć dużą przestrzeń i wysokie drzewa. W domu byłoby im za ciasno, a jak wyszedłbyś z nią na spacer to uciekłaby na drzewo i na pewno nie chciałaby wrócić do ciasnego domu.
     - A czy będę mógł jeszcze raz przynieść im orzechów – zapytał smutny Kacperek.
     - Na pewno. Przyniesiemy im trochę więcej, żeby zrobiły sobie zapas na zimę – odpowiedziała babcia.
     Chłopiec był bardzo niecierpliwy i już następnego dnia wybrał się z babcią do parku. Usiadł na tej samej ławce co przedtem i zaczął się rozglądać.
     - Chyba nie ma już tych wiewiórek. Musiały sobie gdzieś pójść.
     - Są. Mają na tym drzewie dziuplę. Pewnie nas obserwują z góry – odpowiedziała babcia i usiadła obok Kaperka. Po chwili podała mu torbę z orzechami. Kacperek otworzył torbę, ale nie zdążył włożyć ręki, bo prosto z drzewa do otwartej torby wskoczyła wiewiórka i sama wzięła sobie orzeszka.
     - Wysyp część orzechów na ławkę, to łatwiej będzie jej zabierać przysmak – doradziła babcia.
     Po następne orzechy przyszła również i druga. Okazało się, że ta pierwsza wiewiórka była dużo odważniejsza. Skakała Kacperkowi na kolanka i pozwalała się głaskać. Prawie godzinę zabierały orzechy do swojej spiżarni, ale wszystkich nie zabrały.
     - Pewnie się zmęczyły, albo mają już pełną spiżarnię i nie mają gdzie ich chować – głośno myślał Kacperek i zapyta – zabierzemy resztę do domu?
     - Nie. Zostawimy ich na ławce. W tym parku na pewno mieszka więcej wiewiórek. Znajdą orzechy i zabiorą do swoich spiżarni.
     Gdy Kacperek podniósł się z ławki i szedł z babcią do domu przed nimi w trawie skakały dwie wiewiórki. Na skraju parku wskoczyły na nieduże drzewo i wesoło machały swoimi rudymi kitkami.
      - Babciu one nam dziękują i machają na pożegnanie. 

czwartek, 3 października 2013

33. Gdzie moja marchewka?

     Pewnego letniego dnia Filipek i Kacperek pojechali do cioci Teresy. Ciocia obierała warzywa na zupę. Filipek zobaczył obraną marchewkę i zapytał:
     - Ciociu, czy mogę schrupać tę marchewkę.
     - Filipku najlepsza jest świeża, którą wyrwie się z ziemi i obmyje. Idź do ogródka i wyrwij sobie taką.
     - Dla mnie też wyrwij – zawołał Kacperek.
     - Babciu, chodź ze mną to pokażesz mi tą najlepszą i najładniejszą.
     Z jednej strony domu cioci było niewielkie podwórko, zaś z drugiej strony domu był dość duży ogródek. W ogródku na kilku grządkach rosły warzywa, czyli marchewka, pietruszka, buraki, fasolka, pomidory, ogórki i rzodkiewka.
     - Filipku zobacz, wybierzemy do zjedzenia te średnie marchewki, będą najsmaczniejsze – powiedziała babcia i wyrwała pierwszą.
     Filipek wziął marchewkę i położył z boku grządki. Miał wyrwać jeszcze jedną dla Kacperka. Tą drugą postanowił wyrwać sam, żeby mu lepiej smakowała. Marchewka siedziała w ziemi dość mocno i wyrwanie jej zajęło mu trochę więcej czasu.
     - Teraz umyjemy marchewki i możecie je od razu chrupać – powiedziała babcia i dodała - weź też tę marchewkę, którą ja wyrwałam.
      Chłopiec pobiegł do miejsca, gdzie ją położył, ale jej tam nie było.
     - Babciu wzięłaś już ją, bo tu jej nigdzie nie ma? – zawołał.
     - Nie wzięłam, a pokaż mi gdzie ją położyłeś.
     Filipek pokazał babci niewielki kopczyk z ziemi z dziurką w środku.
     - Położyłeś marchewkę na kopcu kreta i pewnie wpadła do dziury.
     - Sama nie mogła wpaść przez tą niewielką dziurę. Musiał ją chyba tam ktoś wepchnąć – i zaproponował – położymy drugą marchewkę i będziemy obserwować, co będzie się działo.
     - Dobrze, połóż ją – zgodziła się babcia.
     Przez długą chwilę nic nie działo się. Szybko znudziło się Filipkowi czekanie i chciał już wziąć marchewkę, ale nie zdążył, bo i ta marchewka zniknęła w dziurze.
     - Czy krety jedzą warzywa? – zapytał.
     - Nie. Krety jedzą dżdżownice, larwy i pędraki żyjące w ziemi – odpowiedziała babcia.
     W tej chwili przybiegł Kacperek i zawołał:
     - Filip, gdzie moja marchewka?
     - Twoją marchewkę zjadł kret.
     - Przestań gadać głupstwa, przecież słyszałem, że krety nie jedzą warzyw.
     - Kacperku, Filipek ma rację marchewki zabrał kret – i dodała – może ma gościa, który lubi warzywa i zabrał je, żeby nimi poczęstować gościa.
     Kacperek po chwili wpadł na pomysł, żeby na kopcu położyć inne warzywa.
     - Może dowiemy się, co jego gość lubi najbardziej.
     Chłopcy wyrywali po jednym warzywie i kładli na kopiec. Z początku kret zabierał wszystkie warzywa, ale zanim wyrwali pozostałe, z kopczyka wyskoczyła pietruszka, potem burak i rzodkiewka.
     - Teraz już wiemy, że gość kreta lubi tylko marchewkę – stwierdzili obaj.
     Do ogródka przyszła ciocia i zapytała
     - Co tak długo wyrywacie dwie marchewki, przecież przez ten czas można  było by wyrwać wszystkie warzywa z ogródka.
     - Zobacz ciociu jak kret wyrzuca warzywa, które mu nie smakują – wyjaśniał Filipek i właśnie w tej chwili z kopca wyleciał w górę mały ogórek.
     - Widziałam wczoraj wieczorem kreta biegającego po ogródku, ale myślałam, że szuka dżdżownic, bo padał deszcz i dużo wyszło ich z ziemi.
     Ciocia podniosła warzywa, które wyrzucił kret i dokładnie ich obejrzała. Okazało się, że były pogryzione i nie nadawały się już do jedzenia.
     - Muszę wykurzyć tego kreta. Nie pozwolę mu podjadać i niszczyć moich warzyw.
     - A może to wcale nie kret tylko jakieś inne zwierzątko, które wykorzystało sobie korytarz kreta na swoje mieszkanie – powiedział tata, który słyszał całą rozmowę.
     - No to się jutro przekonamy, co to za zwierz – zawołała ciocia i pobiegła do garażu. Po chwili przyniosła wielką pułapkę.
     - Włożę do pułapki marchewkę. Może to zwierzę przyjdzie po nią. Musicie jutro też do mnie przyjechać, to zobaczycie, co weszło do pułapki.
     Następnego dnia chłopcy nie mogli doczekać się wizyty u cioci. Byli bardzo ciekawi, czy pułapka nie będzie pusta. Zaraz po powrocie rodziców z pracy tata zabrał ich do cioci.
     Gdy wjechali na podwórko od razu zauważyli pułapkę stojącą na ganku. Wysiedli z samochodu i pobiegli zobaczyć, co się złapało. Byli bardzo zdziwieni, gdy zamiast kreta zobaczyli dwie małe brązowe myszki.
     - Ciociu wcale nie musisz wykurzać tego kreta. Tata miał rację to były inne zwierzątka, a właściwie myszy – powiedział Kacperek.
     - No i babcia też miała rację, że krety nie lubią warzyw.
     - Tak, ale jak nie ma deszczu i dżdżownice siedzą głęboko pod ziemią to krety mogą rozkopać cały ogródek w poszukiwaniu jedzenia. Podkopane warzywa nie urosną tylko zwiędną na grządkach.
     - Lepiej niech kret sam pójdzie gdzie indziej – dodał Filipek.                                        - Pewnie już dawno poszedł sobie, bo gdyby tu był, to myszy nie zamieszkały by w jego korytarzu – wyjaśnił tata.