piątek, 16 maja 2014

55. "Zła godzina"

     Agatka, Marcin i Jacek po powrocie z nad morza resztę wakacji spędzali u cioci Józi i wujka Bronka na wsi. Bardzo lubili ciocię i wujka, a jeszcze bardziej lubili całymi dniami biegać po wielkim podwórku, po ogrodzie lub na łące. Tym razem przyjechała z nimi babcia, żeby przygotowywać posiłki dla wszystkich i w wolnej chwili pomagać cioci i wujkowi w pracach polowych. Tego roku było bardzo upalne lato i dzieci zamiast biegać wolały siedzieć w domu. Szczególnie polubiły duży pokój od północy, w którym było chłodniej niż na powietrzu. Wtedy babcia nie pomagała cioci w polu, ale zostawała z dziećmi. Wspólnie wymyślały różne zabawy i nigdy im się nie nudziło.
     Pewnego dnia Marcin nie pozwolił bawić się Jackowi jego samochodzikami. ...


     - Marcin ten mały samochodzik bardzo mi się podoba i chciałbym się nim pobawić zamień się ze mną. Dam ci ten większy na zawsze albo tylko dzisiaj.
     - Nie – odpowiedział szybko bardzo zły na coś Marcin.
    Jackowi bardzo to się nie podobało i także ze złością odpowiedział Marcinowi:
     - Nie, to nie, ale żeby ci się dzisiaj nic nie udawało i żebyś nabił sobie dzisiaj wielkiego guza.
     Babcia słyszała całą rozmowę i powiedziała do Jacka:
     - Nie wolno nikomu źle życzyć, bo jak wypowiesz takie złe życzenia w złą godzinę to mogą się spełnić.
     - Babciu, to znaczy, że Marcin naprawdę może nabić sobie guza i co to znaczy „zła godzina” i kiedy ona jest? – dopytywał się chłopiec.
     - Nie wiem, kiedy jest ta zła godzina. Mnie upominała moja babcia. Wyjaśniła mi również, że jak ktoś będzie mi źle życzył to mogą się te życzenia spełnić i zawsze dodawała, żeby nie życzyć nikomu tego, co tobie samej niemiłe i nie chciałabyś, żeby ci się to stało.
     Dzieci najpierw z wielką uwagą słuchały babci, a potem zaczęły się śmiać
     - Babciu, to są przecież zabobony. My w nie nie wierzymy, bo nawet nie wiesz, kiedy jest taka „zła godzina” i czy ona w ogóle jest.
     Tego dnia chłopcy jeszcze kilka razy pokłócili się ze sobą, życzyli sobie wiele guzów i Agatce, która im w niczym nie przeszkadzała też źle życzyli. Przypadkiem usłyszał rozmowę wujek, który przechodził obok otwartego okna. Zatrzymał się przy oknie i powiedział
     - Czy wiecie, dlaczego dzisiaj tak często kłócicie się?
     - Dlaczego? - dopytywali się chłopcy.
     - Bo powietrze jest bardzo ciężkie i na pewno będzie burza.
     Chłopcy popatrzyli się na wujka i zaczęli się głośno śmiać:
     - Wujku i ty nam też opowiadasz jakieś zabobony, jak babcia?
     - Nie, mówię prawdę. Wyjdźcie na podwórko to zobaczycie, jaka wielka i czarna chmura szybko nadciąga z północy. To na pewno będzie burza. O słychać już jak grzmi.
     Burza trwała do wieczora i dzieci nie mogły już wyjść na podwórko. Następnego dnia zrobiło się trochę chłodniej. Chłopcy w rekordowym tempie zjedli śniadanie, bo wcześniej nie można było wychodzić i wybiegli na podwórko. Przed wyjściem Jacek zapytał:
     - Możemy pobiegać po tych ogromnych kałużach, które zostały po deszczu?
     - Tak, tylko bardzo uważajcie, bo błoto jest bardzo śliskie i szybko można się przewrócić.
     Zadowoleni chłopcy bawili się wspaniale. Woda z kałuż pryskała wysoko i daleko. W pewnej chwili Jacek niechcący ochlapał brudnym błotem Marcina.
     - Czekaj zaraz ci oddam. Zobaczysz jak będziesz wyglądał.
     Przestraszony Jacek skoczył na wielką skrzynię, która stała pod płotem. Marcin chciał dogonić Jacka zanim wskoczy na skrzynię, ale nie zdążył, bo zawadził nogą o jakąś przeszkodę i przewrócił się w środku wielkiej kałuży. Czołem uderzył w kamień schowany pod brudną, zmąconą wodą. Z wielkim płaczem poderwał się na nogi. Natomiast Jacek usłyszawszy płacz braciszka chciał zeskoczyć ze skrzyni i pomóc mu, ale nieuważnie postawił nogę na brzegu skrzyni i runął w sam środek kałuży uderzając kolanem o ten sam kamień, który nabił guza Marcinowi. Ból był tak duży, że Jacek płakał chyba głośniej od Marcina. Z domu wybiegli wszyscy na ratunek chłopcom.
     Babcia zabrała obu chłopców prosto do wanny. Po kąpieli obejrzała stłuczenia. Jackowi posmarowała maścią kolano i owinęła bandażem. Marcinowi także posmarowała czoło.
     - Możecie wyjść na podwórko, ale nie wolno już biegać po kałużach.
     Tym razem wyszła z nimi Agatka. Wszyscy bawili się wybornie, ale co i rusz coś się działo nie tak. A to Agatka przewróciła się i pobrudziła sukieneczkę, to Marcinowi weszła wielka zadra w palec, potem Jacek skaleczył o coś dużego palucha u prawej nogi. I tak było przez cały dzień. Co jakiś czas któreś z dzieci przychodziło do babci po ratunek. Wujek obserwował dzieci i przy kolacji powiedział:
     - Wczoraj słyszałem, jak życzyliście sobie wzajemnie wiele guzów i siniaków. Czy przypadkiem te życzenia spełniły się dzisiaj?
     Chłopcy szeroko otworzyli oczy i usta i dopiero po dłuższym namyśle zapytali:
     - Czy to wczoraj była ta zła godzina i dlatego się życzenia spełniły?
     - Ta zła godzina jest zawsze, gdy się komuś źle życzy – odpowiedział wujek.
     - Wujek chyba nie zawsze tak jest, bo w szkole Jasiu życzył mi, żebym się skaleczył, bo nie chciałem mu pożyczyć nożyczek i nie skaleczyłem się – powiedział Jacek.
     - A on się nie skaleczył? – zapytał wujek.
     - Tak, zaraz po tym jak mnie życzył chciał zabrać Matyldzie nożyczki i niechcący się nimi skaleczył.
     - Widzisz. Złe życzenie prawie zawsze się spełnia. Czasami cierpi na tym ten, komu się je wysyła a czasami cierpi sam ten, który wysyła złe życzenia.
     - Czy można coś zrobić teraz,  żeby już więcej złe życzenia nie spełniały się, bo wczoraj było ich bardzo dużo -  zapytał bardzo zmartwiony Marcin.
     - Myślę, że najpierw trzeba się wzajemnie przeprosić, a potem życzyć sobie i wszystkim samych dobrych rzeczy. To powinno pomóc – doradził wujek dzieciom.
       Jeszcze tego samego wieczora chłopcy przeprosili się i od tego czasu bardzo uważali, żeby nawet w wielkiej złości nie życzyć nikomu nic złego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz