Agatka, Marcin i Jacek po powrocie z nad
morza resztę wakacji spędzali u cioci Józi i wujka Bronka na wsi. Bardzo lubili
ciocię i wujka, a jeszcze bardziej lubili całymi dniami biegać po wielkim
podwórku, po ogrodzie lub na łące. Tym razem przyjechała z nimi babcia, żeby
przygotowywać posiłki dla wszystkich i w wolnej chwili pomagać cioci i wujkowi
w pracach polowych. Tego roku było bardzo upalne lato i dzieci zamiast biegać
wolały siedzieć w domu. Szczególnie polubiły duży pokój od północy, w którym
było chłodniej niż na powietrzu. Wtedy babcia nie pomagała cioci w polu, ale
zostawała z dziećmi. Wspólnie wymyślały różne zabawy i nigdy im się nie
nudziło.
- Marcin ten mały samochodzik bardzo mi
się podoba i chciałbym się nim pobawić zamień się ze mną. Dam ci ten większy na
zawsze albo tylko dzisiaj.
- Nie – odpowiedział szybko bardzo zły na
coś Marcin.
Jackowi bardzo to się nie podobało i także
ze złością odpowiedział Marcinowi:
- Nie, to nie, ale żeby ci się dzisiaj nic
nie udawało i żebyś nabił sobie dzisiaj wielkiego guza.
Babcia słyszała całą rozmowę i powiedziała
do Jacka:
- Nie wolno nikomu źle życzyć, bo jak
wypowiesz takie złe życzenia w złą godzinę to mogą się spełnić.
- Babciu, to znaczy, że Marcin naprawdę
może nabić sobie guza i co to znaczy „zła godzina” i kiedy ona jest? –
dopytywał się chłopiec.
- Nie wiem, kiedy jest ta zła godzina.
Mnie upominała moja babcia. Wyjaśniła mi również, że jak ktoś będzie mi źle
życzył to mogą się te życzenia spełnić i zawsze dodawała, żeby nie życzyć
nikomu tego, co tobie samej niemiłe i nie chciałabyś, żeby ci się to stało.
Dzieci najpierw z wielką uwagą słuchały
babci, a potem zaczęły się śmiać
- Babciu, to są przecież zabobony. My w nie
nie wierzymy, bo nawet nie wiesz, kiedy jest taka „zła godzina” i czy ona w
ogóle jest.
Tego dnia chłopcy jeszcze kilka razy
pokłócili się ze sobą, życzyli sobie wiele guzów i Agatce, która im w niczym
nie przeszkadzała też źle życzyli. Przypadkiem usłyszał rozmowę wujek, który
przechodził obok otwartego okna. Zatrzymał się przy oknie i powiedział
- Czy wiecie, dlaczego dzisiaj tak często
kłócicie się?
- Dlaczego? - dopytywali się chłopcy.
- Bo powietrze jest bardzo ciężkie i na
pewno będzie burza.
Chłopcy popatrzyli się na wujka i zaczęli
się głośno śmiać:
- Wujku i ty nam też opowiadasz jakieś
zabobony, jak babcia?
- Nie, mówię prawdę. Wyjdźcie na podwórko
to zobaczycie, jaka wielka i czarna chmura szybko nadciąga z północy. To na
pewno będzie burza. O słychać już jak grzmi.
Burza trwała do wieczora i dzieci nie
mogły już wyjść na podwórko. Następnego dnia zrobiło się trochę chłodniej.
Chłopcy w rekordowym tempie zjedli śniadanie, bo wcześniej nie można było
wychodzić i wybiegli na podwórko. Przed wyjściem Jacek zapytał:
- Możemy pobiegać po tych ogromnych
kałużach, które zostały po deszczu?
- Tak, tylko bardzo uważajcie, bo błoto
jest bardzo śliskie i szybko można się przewrócić.
Zadowoleni chłopcy bawili się wspaniale.
Woda z kałuż pryskała wysoko i daleko. W pewnej chwili Jacek niechcący ochlapał
brudnym błotem Marcina.
- Czekaj zaraz ci oddam. Zobaczysz jak
będziesz wyglądał.
Przestraszony Jacek skoczył na wielką
skrzynię, która stała pod płotem. Marcin chciał dogonić Jacka zanim wskoczy na
skrzynię, ale nie zdążył, bo zawadził nogą o jakąś przeszkodę i przewrócił się
w środku wielkiej kałuży. Czołem uderzył w kamień schowany pod brudną, zmąconą
wodą. Z wielkim płaczem poderwał się na nogi. Natomiast Jacek usłyszawszy płacz
braciszka chciał zeskoczyć ze skrzyni i pomóc mu, ale nieuważnie postawił nogę
na brzegu skrzyni i runął w sam środek kałuży uderzając kolanem o ten sam
kamień, który nabił guza Marcinowi. Ból był tak duży, że Jacek płakał chyba
głośniej od Marcina. Z domu wybiegli wszyscy na ratunek chłopcom.
Babcia zabrała obu chłopców prosto do
wanny. Po kąpieli obejrzała stłuczenia. Jackowi posmarowała maścią kolano i
owinęła bandażem. Marcinowi także posmarowała czoło.
- Możecie wyjść na podwórko, ale nie wolno
już biegać po kałużach.
Tym razem wyszła z nimi Agatka. Wszyscy
bawili się wybornie, ale co i rusz coś się działo nie tak. A to Agatka
przewróciła się i pobrudziła sukieneczkę, to Marcinowi weszła wielka zadra w palec,
potem Jacek skaleczył o coś dużego palucha u prawej nogi. I tak było przez cały
dzień. Co jakiś czas któreś z dzieci przychodziło do babci po ratunek. Wujek
obserwował dzieci i przy kolacji powiedział:
- Wczoraj słyszałem, jak życzyliście sobie
wzajemnie wiele guzów i siniaków. Czy przypadkiem te życzenia spełniły się
dzisiaj?
Chłopcy szeroko otworzyli oczy i usta i
dopiero po dłuższym namyśle zapytali:
- Czy to wczoraj była ta zła godzina i
dlatego się życzenia spełniły?
- Ta zła godzina jest zawsze, gdy się
komuś źle życzy – odpowiedział wujek.
- Wujek chyba nie zawsze tak jest, bo w
szkole Jasiu życzył mi, żebym się skaleczył, bo nie chciałem mu pożyczyć
nożyczek i nie skaleczyłem się – powiedział Jacek.
- A on się nie skaleczył? – zapytał wujek.
- Tak, zaraz po tym jak mnie życzył chciał
zabrać Matyldzie nożyczki i niechcący się nimi skaleczył.
- Widzisz. Złe życzenie prawie zawsze się
spełnia. Czasami cierpi na tym ten, komu się je wysyła a czasami cierpi sam
ten, który wysyła złe życzenia.
- Czy można coś zrobić teraz, żeby już więcej złe życzenia nie spełniały
się, bo wczoraj było ich bardzo dużo - zapytał
bardzo zmartwiony Marcin.
- Myślę, że najpierw trzeba się wzajemnie
przeprosić, a potem życzyć sobie i wszystkim samych dobrych rzeczy. To powinno
pomóc – doradził wujek dzieciom.
Jeszcze tego samego wieczora chłopcy
przeprosili się i od tego czasu bardzo uważali, żeby nawet w wielkiej złości
nie życzyć nikomu nic złego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz