sobota, 25 stycznia 2014

46. Cienka i mała jak patyczek to Tosia.

     Tosia skończyła już sześć lat i chwaliła się wszystkim, że po wakacjach już nie będzie chodzić do przedszkola jak maluch tylko pójdzie do szkoły. Choć to nie będzie jeszcze pierwsza klasa tylko zerówka, ale w szkole a nie w przedszkolu. Te wakacje spędzała u babci Marysi na wsi razem ze swoim starszym rodzeństwem: Krzysiem, Ludwisią i Zosią.
     Gdy dzieci przyjechały na wieś babcia popatrzyła się na Tosię i załamała ręce:
     - Tosiu, jak ty wyglądasz? Mała, chudziutka, a jak usiądziesz w szkolnej ławce to wcale nie będzie cię widać. Chyba będę musiała cię dobrze karmić, żebyś dużo urosła przez te wakacje..
     - Dobrze babciu, jak będziesz mi dogadzać to na pewno urosnę – odpowiedziała wesoło Tosia.
     Kiedy dzieci poszły bawić się babcia zabrała się do gotowania smacznego obiadku. Bardzo starała się, żeby obiadek smakował dzieciom. Nie wiedziała jednak, że najlepszym śniadaniem, obiadkiem i kolacją dla Tosi są słodycze. Dziewczynka nie chciała jeść zupek, ziemniaczków, kotlecików, warzywek, nawet frytek i kanapek. Najlepszym daniem dla niej były czekoladki, batony, ciasteczka, cukierki i wszystkie inne słodycze. Babcia bardzo się zmartwiła i zastanawiała się jak namówić Tosię do próbowania różnych potraw, bo może wtedy zacznie jeść wszystko.
     Następnego dnia babcia zabrała dziewczynki do ogrodu:
     - Nazbieramy dzisiaj malinek, bo na podwieczorek będą racuszki z malinkami i bitą śmietaną.
     Dziewczynki chętnie i szybko napełniły cały koszyczek.
     - Babciu zobacz, na krzaczkach zostało jeszcze dużo malinek. Czy wszystkie zerwiemy dzisiaj? – dopytywała się Ludwisia i Zosia.
     - Nie. Dzisiaj już nam wystarczy tych, które zerwałyście. Potem przygotuję słoiczki i jutro zerwiemy pozostałe malinki. Pomożecie mi zrobić konfiturę. W zimie będzie przypominała świeże owoce.
     Tego dnia Tosia jak zwykle zjadła łyżkę zupy i odsunęła talerz. Z drugiego dania spróbowała tylko pół ziemniaczka, a kotlecika nawet nie skubnęła, czekała na deser, bo zawsze było coś słodkiego. Jednak tym razem nie było deseru.
     - Dzisiaj nie będzie deseru. Wcześniej zrobię podwieczorek – powiedziała babcia i zabrała ze stołu puste talerze i cały obiadek Tosi.
     Tosia odeszła od stołu bardzo niezadowolona. Dzisiaj była naprawdę głodna. Myślała, że jak zje deser to już nie będzie chciało się jej jeść. Poszła do pokoju, troszkę poleżeć, bo wydawało się jej, że nie ma siły, nawet nóżki były bardzo ciężkie i nie chciały biegać. Po chwili mocno zasnęła. Jak długo spała nie wiedziała, a obudził ją krzyk Krzysia, Ludwisi i Zosi, którzy głośno wołali do babci:
     - Babciu, babciu przynieś jeszcze racuszków, bo już wszystkie zjedliśmy!
     Gdy usłyszała, że są już racuszki w głodnym brzuszku głośno coś zaburczało. Szybko podniosła się i pobiegła do kuchni. Na stole stał cały stos świeżo usmażonych racuchów. Babcia rozkładała je na osobnych talerzykach. Potem na każdy położyła dużą porcję malinek i wszystko przykryła bitą śmietaną.
     - Nałożyć ci też racuszków? – zapytała babcia Tosię.
     - Tak. Proszę. Zjem ich całą furę – odpowiedziała jeszcze zaspana dziewczynka.
     Babcia ucieszyła się i pomyślała, że może Tosia naprawdę zacznie więcej jeść. Szybko się jednak rozczarowała, bo Tosia z każdego racuszka zjadała tylko bitą śmietanę i nie spróbowała ani jednej malinki, ani jednego racuszka. Wieczorem na kolację babcia zrobiła pyszne kolorowe kanapki. Krzysio, Ludwisia i Zosia szybko zjedli kolację i poszli oglądać bajki na dobranoc. Na stole zostały tylko dwie maleńkie kanapki dla Tosi. Niestety dziewczynka odsunęła daleko talerzyk i zapytała:
     - Babciu, może masz coś słodkiego?
     - Dzisiaj na podwieczorek były słodkie racuchy i nie ma już więcej nic słodkiego. Musisz zjeść swoje kanapki – odpowiedziała babcia.
     - To może został, choć jeden racuch z bitą śmietanką? – zapytała ponownie.
     - Nie Tosiu. Twoje niezjedzone racuchy zjadły kurki i bardzo im smakowały.
     - To nie będę nic jadła – odpowiedziała Tosia i poszła prosto do pokoju przebrać się w piżamkę.
     Tej nocy Tosia bardzo źle spała. Budziła się często, a w brzuszku coś bardzo głośno burczało. Obudziła się bardzo rano. Jeszcze wszyscy spali. Na paluszkach pobiegła do kuchni. Babcia zawsze w koszyczku na stole zostawiała dla dzieci ciasteczka lub cukierki, ale tym razem koszyczek był pusty. Podeszła do okna i wyglądała. Naraz zobaczyła wielkiego ptaka, który siedział na krzaku malinek i zjadał wszystkie po kolei. Założyła buciki i pobiegła przepędzić ptaszysko. Zanim machnęła rączką ptaszek odleciał. Już miała wracać do domu, gdy usłyszała cichutki głosik, który ją pytał:
     - Dlaczego wypędziłaś tego ptaszka?
     Tosia stanęła i ciekawie rozglądała się dokoła. Po chwili zobaczyła na gałązce, na której siedział ptaszek maleńkiego brodatego skrzata.
     - Chciał zjeść malinki, a babcia będzie dzisiaj robić z nich konfiturę.
     - Ale przecież ty nie jesz owoców to lepiej jak ptaszek je zjadł, bo za chwilę malinka spadła by na ziemię, a potem zgniła i nikt z niej nie miał by pożytku.
     - Kto ty jesteś i co tutaj robisz? – zapytała nieśmiało Tosia.
     - Nazywam się Ben. Takich jak ja jest tu nas więcej. Jesteśmy duszkami owocowych krzewów i drzewek. Mamy dużo pracy. Staramy się odsuwać wszystkie listki, żeby owoc w ciepłym słoneczku mógł szybciej dojrzewać. Taki dojrzały w ciepłych promieniach słoneczka wyśmienicie smakuje. Spróbuj, o tę – i skrzat wskazał najbardziej dojrzałą malinkę.
     Tosia wstydziła się odmówić skrzatowi, by nie zrobić mu przykrości. Zerwała prędko malinkę wzięła do buzi, zamknęła oczy i pomyślała, że tą jedną to może jakoś przełknie. Ale co to. Malinka rozpuściła się w ustach dziewczynki, była słodka i smakowała jak najlepszy cukierek.
     - Czy mogę zjeść następną? – zapytała nieśmiało.
     - Tak. Ile tylko chcesz. Będę ci pokazywał. Które są najsmaczniejsze.
     Długo jeszcze dziewczynka stała przy krzaku malinek i objadała się tymi najsmaczniejszymi, aż usłyszała głos babci, która ją wołała na śniadanie.
     - Dziękuję ci skrzaciku. Muszę już iść, ale jutro też przyjdę.
     - Tosiu poczekaj, muszę ci powiedzieć, że nie tylko owoce doglądają skrzaty, ale i warzywa, dlatego twój braciszek i siostrzyczki najlepiej lubią marchewki i rzodkiewki świeżo wyrwane z ziemi, pomidorki i ogórki prosto z krzaczka. Mają dużo witamin i dodają siły i urody. Obiecaj mi, że ty też spróbujesz tych surowych i ugotowanych, to jak jutro się znowu zobaczymy, powiesz mi czy ci smakowały.
     Prosto z ogródka Tosia wpadła do kuchni. Babcia popatrzyła na nią i zapytała:
     - Kto ci tak ubrudził buzię i raczki?
     - Ja sama. Jadłam malinki prosto z krzaczka. Te najbardziej dojrzałe.
     - Bardzo się cieszę. Teraz umyj buzię i rączki i siadaj do śniadania.
     Śniadanie zjadła bardzo szybko. Potem pobiegła ubrać się. Tosia wiedziała, że po śniadaniu babcia idzie do ogródka po warzywa na obiad. Spieszyła się, bo pójść z babcią. Chciała spróbować tych świeżych warzyw, bo jutro musi powiedzieć o tym Benowi. Dogoniła babcię już w ogródku i poprosiła:
     - Babciu wyrwij dla mnie najładniejszą marchewkę i rzodkiewkę. Muszę ich spróbować.
     - Dobrze, ale co się stało, że zmieniłaś zdanie?
     - Muszę jutro opowiedzieć Benowi, jak smakują świeże warzywa.
     - A kto to jest Ben? – zapytała zdziwiona babcia.
     - To jest skrzat, który mieszka w malinkach. To on pokazywał mi te najbardziej dojrzałe, najsmaczniejsze.
      Zgodnie z umową Tosia spróbowała po trochu wszystkich warzyw i owoców z babcinego ogródka. Potem widziała, jak babcia obiera warzywa i gotuje z nich obiadek. Tym razem zjadła cały obiadek. Od tego czasu już nie mówiła, że ona tego nie będzie jadła, bo wszystko bardzo jej smakowało. Gdy skończyły się wakacje i rodzice przyjechali po dzieci nie mogli uwierzyć, że Tosia tak dużo urosła i troszkę przytyła. Nie była już cienka i mała jak patyczek.

piątek, 17 stycznia 2014

45. Nowy pantofelek

     Dawno, dawno temu, kiedy Lenka była małą dziewczynką wakacje spędzała u cioci Józi na wsi. Lenka miała jeszcze siostrzyczkę Maję i braciszka Kubę. Po wakacjach szła już do pierwszej klasy, uważała się już za bardzo dorosłą. Przed wyjazdem na wieś mama kupiła dziewczynkom ładne pantofelki.
     Kiedy pakowały się do wyjazdu mama radziła Lence:
     - Nie zabieraj na wieś nowych pantofelków. Tam możesz chodzić jeszcze w tych starych. Zobacz Maja swoje schowała do szafy i wzięła te stare.
     - Mamo, ale one są takie śliczne. Będę w nich chodzić tylko jak będzie sucho i bardzo krótko, żeby ich nie zniszczyć. Te stare zabiorę też.
     - Jak chcesz, ale żebyś potem nie żałowała, że nie posłuchałaś mojej rady – odpowiedziała mama.
     Na wsi było wspaniale. Zaraz po przyjeździe wujek zabrał ich drabiniastym wozem na łąkę. Jak włożył siano na wóz sadzał dzieci na furze i jechali do domu. Cały czas bardzo ich pilnował, żeby któreś nie spadło, bo fura była bardzo wysoka. Potem wujek złożył siano w stodole. Stodoła była wielkim drewnianym budynkiem bez okien, w którym przechowywało się siano i zboże. Potem całą jesień, zimę i wiosnę wujek karmił tymi zbiorami koniki, krówki, cielaczki i owieczki.
     Pewnego deszczowego dnia dzieci wymyśliły fajną zabawę. Najpierw zapytały wujka i ciocię:
     - Dzisiaj pada, czy możemy pobawić się w stodole na sianie?
     - Możecie, siana jest bardzo dużo, musicie uważać, żeby któreś nie zginęło – śmiał się wujek – a ciocia dodała – jak chcecie to weźcie koce i możecie przespać się na tym świeżym pachnącym sianie.
     Mama jednak pozwoliła tylko poskakać, bo powiedziała:
     - Nie jest bezpiecznie spać na tak świeżym sianie, bo są w nim jeszcze robaczki przywiezione z łąki i może któryś wejść do ucha, a to jest bardzo niebezpieczne. Wiem, bo jak byłam mała to mnie właśnie wszedł taki robaczek i rodzice musieli jechać ze mną do lekarza.
     Dzieci zgodziły się więc na samo skakanie. W stodole wchodziły po drabinie prawie pod sam sufit, a potem skakały na wielką furę siana. Zabawa była wyśmienita. Robiły sobie różne konkursy: na przykład, kto dalej skoczy albo, kto lepiej się schowa. Z początku wszyscy skakali w butach, ale stale im spadały z nóżek, więc postanowiły skakać w samych skarpetkach. Lenka przed zabawą chodziła w swoich nowych pantofelkach. Niestety zapomniała ich zdjąć i w nich poszła do stodoły. Zajęta skokami, bo jako najstarsza z dzieci chciała wygrywać wszystkie konkursy, nie zauważyła, że jeden pantofelek gdzieś się zapodział. W południe mama zawołała dzieci na obiad. Maja i Kuba zmęczeni tą zabawą pobiegli na obiad. Nie przyszła tylko Lenka. Mama poszła do stodoły zobaczyć czy Lence nic się nie stało i zobaczyła ją zapłakaną.
     - Co się stało? Dlaczego płaczesz? – zapytała zmartwiona.
     - Mamo, w tym wielkim sianie zapodział się gdzieś mój nowy pantofelek – odpowiedziała dziewczynka coraz mocniej płacząc.
     - To nie zdjęłaś pantofelków przed zabawą? – i dodała - Chodź teraz na obiad, a potem poszukamy tego pantofelka.
     Po smacznym obiedzie dzieciom nie chciało się iść szukać bucika, ale Lenka tak mocno płakała, że wszyscy poszli do stodoły szukać, nawet ciocia i wujek. Szukali prawie do wieczora, ale bucik się nie znalazł. Następnego dnia rano wujek wziął wielkie widły i przerzucał siano z jednego miejsca na drugie. Miał nadzieję, że znajdzie pantofelek. Niestety ukrył się tak dobrze, że szukanie nie przyniosło efektów. Pantofelka nigdzie nie było. Lenka miała całe wakacje zepsute. Zamiast bawić się z rodzeństwem uciekała do stodoły i szukała pantofelka. Wreszcie wujek pocieszył dziewczynkę:
     - Już nie szukaj tego bucika, baw się z dziećmi, a ja jak będę karmił zwierzęta tym sianem to na pewno go znajdę.
     Wakacje się skończyły. Dzieci wróciły do domu. Lence pozostał tylko jeden pantofelek. Mama powiedziała:
     - Musimy kupić nowe pantofelki, bo tylko w jednym nie da się chodzić.
     W sklepie Lenka długo szukała takich samych, ale wszystkie już zostały sprzedane i musiała wybrać inne. Niestety nie były takie śliczne jak te poprzednie. Codziennie po powrocie ze szkoły pytała mamę:
     - Był wujek, może przywiózł mi mojego pantofelka?
     - Nie, nie było go dzisiaj – odpowiadała mama.
     Szybko minęła jesień, potem zima i nastała piękna, ciepła wiosna. Dziewczynki zmieniły zimowe buciki na lekkie pantofelki. Lenka zakładając stare już pantofelki powiedziała do mamy:
     - Chyba wujek nie przywiezie mi tego bucika. Zapomniał pewnie, a może zjadło go któreś zwierzątko.
     - Na pewno znajdzie go wujek i przywiezie. On zawsze dotrzymuje słowa.
     I tak się stało. Pewnego dnia po powrocie ze szkoły Lenka zastała w domu wujka.
     - Dotrzymałem obietnicy. Znalazłem go w żłobie krówek. Nie zjadły go, bo chyba im nie smakował – śmiał się wujek.
     Lenka podziękowała wujkowi i z radości ucałowała go aż w obydwa policzki. Potem pobiegła po drugiego pantofelka, tego, który nie zginął. Obydwa wyglądały ślicznie. Szybko zdjęła stare buciki i wsunęła stopki do swoich ślicznych pantofelków. Niestety pantofelki nie leżały jak przedtem. Nóżka dziewczynki urosła i pantofelki były za małe.
     - Teraz, już nie możesz w nich chodzić. Bardzo bolały by cię nóżki – powiedziała mama.
     Dziewczynka usiadła w kącie i długo płakała. Wreszcie Maja przyszła do Lenki i wołała ją do zabawy.
     - Nie płacz już. Chodź się bawić – prosiła siostrzyczkę.
     Lenka popatrzyła na zniszczone pantofelki Majki i powiedziała:
     - Przymierz te moje buciki. Jak będą dobre na ciebie, to możesz w nich chodzić.
     Maja założyła buciki. Były na nią dobre.
     - Dziękuję ci, ale nie będę w nich biegać po podwórku, żeby się szybko nie zniszczyły.
     Lenka poszła do mamy i przytuliła się mocno.
     - Mamo, dałam Majce pantofelki. Miałaś rację jak mówiłaś, że mogę żałować tego, że nie posłuchałam twojej rady. Już zawsze będę słuchać ciebie mamo.
     - Myślę, że wtedy nie będzie takich przykrych zdarzeń – powiedziała mama i  mocno ucałowała Lenkę. 

piątek, 10 stycznia 2014

44. Sikorka

     Mała Zuzia nie chodziła do przedszkola, bo często chorowała i rodzice postanowili, że będą ją zostawiać u babci i dziadka w niewielkim domku pod miastem.
     - U nas jest duże podwórko i Zuzia może całe dnie spędzać na powietrzu, to się trochę uodporni – powiedziała babcia.
     Zuzia bardzo lubiła przebywać u babci. Wielkie podwórko za domkiem było ogrodzone i podzielone na trzy części. W najdalszej części chodziły sobie kury i kaczki. Najbardziej panoszył się wielki kolorowy kogut. Zuzia nigdy tam nie wchodziła, bo bała się tego koguta.
     W drugiej części podwórka, również odgrodzonej był ogródek. Na niewielkich grządkach rosła marchewka, pietruszka, koper, pomidory i jeszcze inne warzywa. Zuzia najbardziej lubiła świeżo wyrwaną marchewkę lub rzodkiewkę. Zawsze, gdy babcia szła po warzywa towarzyszyła jej i wybierała najładniejsze okazy. Obok warzyw rosła także jabłoń, grusza, porzeczki i agrest. Całe lato, aż do późnej jesieni zawsze można było zerwać coś smacznego na deser lub wtedy, gdy się miało na coś ochotę.
     Pozostała część podwórka, która była przy samym domu była wielkim placem zabaw dla dzieci. Była tam piaskownica, trampolina, huśtawki, a w upalne lato był także basen, żeby dzieci mogły ochłodzić się w wodzie.
     Zuzia i pozostałe wnuki, czyli Filip, Kuba i Ola chętnie odwiedzali babcię i dziadka, bo nigdy się im tu nie nudziło. Kiedy minęły wakacje dzieci mogły przyjeżdżać tylko w dni wolne od szkoły. Tylko najmłodsza Zuzia była u babci codzienne.
     Babcia dotrzymała słowa i Zuzia codziennie wychodziła na powietrze, nawet, gdy była niepogoda. Gdy padało zakładała kalosze i mierzyła kałuże, ale trochę krócej niż zwykle, bo babcia bała się, żeby Zuzia się nie przeziębiła.
     Po ciepłej jesieni wcześniej rozpoczęła się zima. Po krótkim spacerze Zuzia brała swoje zabawki do drzwi przy tarasie i tam się bawiła. Pewnego dnia wbiegła przestraszona do kuchni z okrzykiem:
     - Babciu, babciu jakiś ptaszek puka w szybę! Chyba mu zimno i chce żeby go wpuścić do domu. Chodź zobacz.
     - Dobrze, już idę – odpowiedziała babcia i poszła z Zuzią do pokoju.
     Dziewczynka spojrzała ze smutkiem na babcię i odpowiedziała
     - Już chyba odleciał. Szkoda, że nie poczekał na nas to byśmy go wpuściły, prawda? – zapytała.
     - Zobacz, wcale nie odleciał ten twój ptaszek. Tam na barierce siedzi więcej tych ptaszków. To sikorki już przyleciały i upominają się o słoninkę.
     - Jak to o słoninkę? Czy one ją lubią? – pytała dalej.
     - Tak, bardzo ją lubią. W mroźne dni zimy jest to dla nich najlepsze pożywienie. Pobiegnij do dziadka i powiedz mu, że już są sikorki i musi powiesić dla nich słoninkę – doradziła Zuzi babcia.
     Zuzia pobiegła do dziadka, złapała go za rękę i ciągnęła do dużego pokoju z prośbą:
     - Dziadku, no chodź szybko. Musisz powiesić słoninkę sikorkom, bo już czekają na tarasie.
     Dziadek posłusznie poszedł do dużego pokoju. Sikorki siedziały na barierce i śmiesznie przekrzywiały łepki.
     - One chyba zaglądają, czy już niesiesz im dziadku, słoninkę – śmiała się Zuzia.
     Babcia przyniosła z lodówki kilka kawałków słoninki, a dziadek przyniósł specjalne haczyki. Umieścił smakołyki sikorek na haczykach, wyszedł na taras i zawiesił ich w kilku miejscach.
     Od tego czasu Zuzia codziennie sprawdzała, czy słoninka jeszcze jest i czy sikorki mają, co jeść.
      Nadeszły święta Bożego Narodzenia. Kolacja wigilijna była u babci i dziadka, na którą przybyła cała rodzinka. Św. Mikołaj wręczył każdemu prezent. Wszyscy byli bardzo zadowoleni. Zanim św. Mikołaj odszedł Zuzia zapytała:
     - Św. Mikołaju, a czy masz w swoim wielkim worze prezent dla naszych sikorek.
     - Mam. Dobrze, że mi przypomniałaś, bo nie zostawiłbym im tego prezentu – a po chwili św. Mikołaj wyjął z worka wielki kawałek smakołyku sikorek i dodał – chyba wystarczy im tego smakołyku do końca zimy.
     - Dziękuję ci Mikołaju - zawołała uradowana Zuzia i ucałowała go w obydwa policzki – naprawdę o nikim nie zapomniałeś.
     Po nowym roku Zuzia z rodzicami wyjechała na dwa tygodnie w góry. Codziennie uczyła się jeździć na nartach, a także zjeżdżała z rodzicami na sankach. Nie zapomniała jednak o sikorkach i czasami nawet dwa razy dziennie dzwoniła do dziadka, żeby sprawdził czy sikorki mają jeszcze słoninkę.
     W czasie powrotu z gór Zuzia poprosiła mamę i tatę
     - Zanim pojedziemy do domu to na bardzo krótką chwilę wstąpimy do babci i dziadka, bo przecież muszę zobaczyć moje sikorki.
     - Możemy na chwilkę wstąpić – odpowiedział tata – ale dzisiaj już ich nie zobaczysz, bo robi się ciemno.
     Gdy podjechali pod domek dziadek był na podwórku i szybko otworzył bramę. Zuzia wysiadła i podbiegła do dziadka, żeby się z nim przywitać. Dziadek rozłożył szeroko ręce, przytulił mocno Zuzię i zawołał:
     - No, wreszcie wróciłaś moja kochana sikoreczko.
     - Dziadku, przecież ja nie jestem ptaszkiem, tylko twoją wnuczką – śmiała się dziewczynka.
     Następnego dnia Zuzia po spacerze jak zwykle bawiła się przy drzwiach na taras i przyglądała się sikorkom. Tym razem zleciało się większe stadko ptaszków. Podfruwały do szyby, machały skrzydełkami i delikatnie pukały w szybę. Babcia widząc zachowanie ptaków powiedziała do Zuzi:
     - One cię chyba witają, bo za tobą tęskniły, a teraz się cieszą, że jesteś blisko.
      - Może – odpowiedziała dziewczynka - będę zawsze o nich pamiętać, zwłaszcza w mroźne dni. Inni też powinni pamiętać o ptaszkach, kiedy śnieg spadnie i nie ma dla nich pożywienia, bo przecież z nimi jest zawsze weselej.

środa, 1 stycznia 2014

43. Jak szybko nauczyć się wierszyka na pamięć?

     Pewnego razu Amelka wróciła z przedszkola smutna i zamyślona. Kilka razy babcia pytał:
     - Amelko, co ci jest? Coś wydarzyło się w przedszkolu, że jesteś taka smutna?
     Amelka ciężko wzdychała, nic nie mówiła tylko siedziała zamyślona. Babci żal zrobiło się dziewczynki, nie wiedziała, o co chodzi i trochę się denerwowała. Postanowiła wciągnąć Amelkę do zabawy. Przyniosła z pokoiku całą furę różnych gier i puzzli, położyła przed dziewczynką i zapytała:
     - No to, w co będziemy się bawić? Gramy czy układamy puzzle?
     - To może zagramy?
     - Dobrze, no to zaczynaj – odpowiedziała babcia.
     Grały na planszy z Myszką Miki, oczywiście wygrywała Amelka i humor troszkę się jej poprawił. Babcia ponownie zapytała Amelkę:
     - Jak było dzisiaj w przedszkolu?
     - Fajnie. Tylko, że nie pamiętam wierszyka, którego nauczyła mnie Julka i jutro będzie się ze mnie śmiała jak nie będę umiała go powtórzyć – odpowiedziała ze smutkiem dziewczynka.
     - A, co pamiętasz? Może będę mogła ci pomóc – pocieszyła ją babcia.
     - Wierszyk był o kominiarzu i nie wiem jak było dalej. Pamiętam jeszcze  słowa fiku miku, ale jak to jest po kolei nie pamiętam.
     - Już wiem. To pewnie chodzi o ten wierszyk:
     „ Idzie kominiarz po drabinie
     fiku, miku już siedzi w kominie”
     - Tak, to ten wierszyk. Babciu powtórz go jeszcze parę razy, to może już zapamiętam – prosiła uradowana Amelka.
     - Wiesz co, jak ten wierszyk się powtarza to układa się tak specjalnie dłonie, i najpierw zaczepia się paluszek o paluszek i powtarza:  idzie kominiarz po drabinie, a później przekręca się rączki do siebie mówiąc głośno: fiku, miku już siedzi w kominie. Ze złożonych rączek wystaje tylko jeden palec-kciuk, to tak jakby kominiarz wyglądał z komina tłumaczyła babcia.
     - Dobrze. Jak będziesz mi babciu pokazywać na swoich rączkach to szybko się nie nauczę. Babciu, od razu układaj moje rączki – zdecydowała Amelka.
     Z początku nauka szła bardzo ciężko, bo rączki nie chciały się przekręcać. Obie ćwiczyły cały wieczór i gdy dziewczynka kładła się spać już dobrze i szybko pokazywała jak kominiarz wchodzi po drabinie.
     Następnego dnia w szkole Amelka przyznała się koleżance, że zapomniała wierszyka, ale babcia pomogła jej go sobie przypomnieć  i jeszcze nauczyła ją jak się to pokazuje. Julka także przyznała się Amelce, że widziała jak mama układała rączki do tego wierszyka i nie nauczyła się tego pokazywać.
     - Teraz na mnie kolej. Ja cię nauczę nowego wierszyka, ale będę ci pokazywać, co będziemy robić i wtedy od razu zapamiętasz ten wierszyk.
     - Dobrze – zgodziła się Julka.
     Amelka skrzyżowała swoje ręce i kazała Julci wziąć ją za wyciągnięte do Julki rączki. Następnie razem szły do przodu i Amelka recytowała: „ siała baba mak, nie wiedziała jak, a dziad wiedział nie powiedział, a to było tak” i w tym momencie Amelka pociągnęła jedną rączkę Julki i obie się odwróciły i zabawa zaczynała się od nowa. Po kilku takich przejściach Julka bardzo szybko nauczyła się tej zabawy. Zabawa dwóch przyjaciółek tak się podobała dzieciom, że cała grupa długo i wesoło bawiła się naśladując dziewczynki.
       Po tych zabawach Amelka zapamiętała sobie, że jak mówi się jakiś wierszyk i pokazuje się, to co robi osoba  lub jakiś zwierzak w wierszyku, który recytuje szybciej się go uczy i ładniej to wygląda. Nawet w konkursie recytatorskim, gdy mówiła wierszyk Juliana Tuwima o kotku, który spał i mleczko chlipał zajęła pierwsze miejsce, bo tak jej to ładnie wychodziło.