czwartek, 31 października 2013

37. Słoneczko nasze rozchmurz się.

     Kiedy Kacperek miał trzy latka i nie chodził jeszcze do przedszkola, nie lubił siedzieć w domu. Ciągle prosił rodziców i babcię, żeby zabrali go na spacer albo gdzieś w gości.
     Nawet jak padał deszcz wołał:
     - Babciu, chodź na spacer. Nudzi mi się w domu. Na placu zabaw są dzieci, to będę miał się z kim bawić.
     - Przecież pada deszcz i dzieci też siedzą w domu, tak jak ty – odpowiadała babcia.
     - No to co trzeba zrobić, żeby słoneczko zaświeciło? – dopytywał się chłopiec.
     - Może zaśpiewasz mu piosenkę. Jak cię usłyszy to wyjrzy zza chmurek i będzie chciało posłuchać twojego śpiewu.
     - Ale ja nie znam żadnej piosenki. A ty babciu znasz jakąś? Może mnie nauczysz.
     Babcia zanuciła mu wesołą piosenkę:
     „Słoneczko nasze rozchmurz buzię,
       bo nie do twarzy ci w tej chmurze.
       Słoneczko nasze rozchmurz się,
       maszerować z tobą będzie lżej.”
     Piosenka bardzo spodobała się Kacperkowi. Powtarzał słowa piosenki tak długo, aż zapamiętał całą zwrotkę.
     - Babciu, już się nauczyłem. Zaraz ją zaśpiewam, ale otwórz okno, żeby słoneczko słyszało.
     Babcia otworzyła okno i dodała:
     - Śpiewasz tak głośno, że gdybym nie otworzyła okna to i tak słoneczko by cię słyszało.
     Chłopiec stanął przy otwartym oknie głośno zaśpiewał, a potem uważnie obserwował, czy słoneczko już wygląda. Po chwili znudzony powiedział:
     - To chyba nie działa. Słoneczko nie wyjrzało.
     - Musisz być cierpliwy. Do nieba jest bardzo wysoko i może jeszcze piosenka nie doleciała. Zaśpiewaj jeszcze dwa razy – doradziła babcia.
     W chwili, kiedy Kacperek zaczął śpiewać wiatr rozwiał chmurki na niebie i naprawdę wyjrzało słoneczko. Trochę zaskoczony i bardzo zadowolony chłopiec zawołał:
     - Słoneczko usłyszało i już wyjrzało zza chmurek. Chodź babciu na spacer, bo boję się żeby znowu nie schowało się.
     Tego dnia słońce świeciło już do samego wieczora. Od tego czasu, kiedy Kacperek wstawał i nie było pogody, przy otwartym oknie głośno śpiewał swoją piosenkę. Prawie zawsze słoneczko wyglądało zza chmurek, aby posłuchać jego śpiewu. Bardzo się cieszył, że inne dzieci też mogą wychodzić na spacer, a on ma z kim bawić się na placu zabaw.
     Szybko minęła pogodna wiosna i zaczęło się upalne lato. Tata zawołał Kacperka i wręczając mu dużą torbę powiedział:
     - Spakuj do niej swoje ulubione zabawki, bo jutro wyjeżdżamy na cały miesiąc nad morze. Pamiętaj, tylko ulubione, nie wszystkie.
     Następnego dnia przyszedł dziadek i pomógł rodzicom zapakować bagaże do samochodu. Przed wyjazdem dziadek zapytał Kacperka;
     - Widziałem, że swoje zabawki spakowałeś, a czy nie zapomniałeś spakować swojej piosenki, na wypadek gdyby nie było słoneczka?
     Chłopiec zaczął się głośno śmiać i szybko odpowiedział:
     - Dziadku piosenki nie można spakować, ją ma się w główce.
     Dziadek również roześmiał się i dodał:
     - Chciałem ci tylko przypomnieć o niej, bo dawno jej nie śpiewałeś i mogłeś zapomnieć.
     - Dziadku, nie martw się, babcia jedzie z nami to w razie gdybym zapomniał to przypomni mi ją.

piątek, 25 października 2013

36. Żołędziowe i kasztanowe żołnierzyki

     Pewnego jesiennego dnia Kacperek, Filipek i Amelka wybrali się do wielkiego parku na spacer. Dzieci wzięły ze sobą chleb dla kaczuszek i orzechy laskowe dla wiewiórek. Po nakarmieniu swoich ulubieńców zostały im puste torebki. Babcia zaproponowała;
     - Nie wyrzucajcie tych pustych torebek. Nazbierajcie do nich kasztanów i żołędzi. Po drodze kupimy wykałaczki i jutro zrobimy trochę żołędziowych ludzików i kasztanowych zwierzaczków.
     Dzieci ucieszyły się z propozycji babci i z wielkim zapałem zebrały pełne torebki kasztanów i żołędzi. W drodze do domu babcia urwała jeszcze kilka kiści jarzębiny i głogu, a Amelka nazbierała kolorowych liści.
     - To też nam się może przydać.
     Następnego dnia śniadanie szybko zniknęło ze stołu, bo dzieci chciały jak najszybciej zająć się robieniem ludzików i zwierzaczków z wczorajszych zbiorów. Na stole obok przyniesionych skarbów znalazły się jeszcze nożyczki, klej, kolorowe kartki i farby. Dzieci zabrały się do pracy.
     - Najpierw zrobimy kilka zwierzaków, a potem ludziki – zaproponował Kacperek.
     - Może być – odpowiedział Filipek. Amelka też się zgodziła.
     Kacperek robił już figurki z kasztanów i żołędzi w szkole, więc wiedział jak to się robi, więc chętnie pomagał Filipkowi i Amelce. Wkrótce na stole pojawił się konik, piesek, zajączek, jeżyk, ślimaczek i wiele innych zwierzaczków. Potem dzieci robiły ludziki. Amelka kilka ludzików przyozdobiła koralami z jarzębiny a z listków zrobiła im sukienki i fikuśne kapelusiki.
     - To są moje dziewczyny – wyjaśniła wszystkim.
     - Poczekaj chwilkę, zaraz dorobimy im chłopaków – oznajmili chłopcy.
     Kiedy żołędziowe chłopaki znalazły się obok dziewczyn babcia powiedziała:
     - Wyglądają jak zespół taneczny. Bardzo ładnie.
     - Mamy już zwierzaczki i ludziki. Zostało nam jeszcze bardzo dużo kasztanów i żołędzi. Co jeszcze możemy zrobić? – pytał Kacperek.
     - Już wiem! – krzyknął głośno Filipek – z reszty zrobimy żołnierzyki.
     - Dobry pomysł – wesoło odpowiedział Kacperek.
     - Ja będę przystrajać, żeby nie byli wszyscy jednakowi – zaproponowała Amelka.
     Dzieci pracowały sprawnie i szybko. Przed obiadem na stole stanęło 30 żołnierzyków kasztanowo-żołędziowych. Połowa z nich była w beretach i pelerynach z liści.
     - Te żołnierzyki wyglądają jak komandosi, czyli oddział specjalny, a ta druga połowa w hełmach i trochę jakby zamaskowana podobna jest do artylerzystów – po dokładnym obejrzeniu stwierdziła babcia.
     - Babciu niech te nasze prace zostaną na stole do powrotu mamy i taty. Chcemy pochwalić się, co zrobiliśmy – poprosił Filipek.
     - A ja swoje zabiorę jak moja mama przyjedzie po mnie – oznajmiła Amelka.
     - Dobrze, niech czekają – zgodziła się babcia.
     Po powrocie rodziców z pracy dzieci tłumaczyły jak robiły swoje dzieła. Tata był tak zachwycony tymi pracami, że zadzwonił do cioci Teresy i zaprosił ją na pokaz wszystkich prac. Potem Amelka wzięła niewielkie pudełko i włożyła do niego cały swój zespół taneczny oraz wszystkie zwierzaczki.
     - Amelko, nie zabieraj ich ze sobą. Postaw z boku na szafce. Jutro jak przyjedziesz to będziecie się nimi bawić – doradziła dziewczynce mama, kiedy przyjechała zabrać ją do domu.
     - Mamo, ja też nie będę chował mojego wojska. Jutro też będziemy się bawić. Niech stoją na stole. - powiedział Filipek
     - Dobrze, niech stoją – zgodziła się mama Filipka i dodała – tylko, żebyś nie miał z nimi jakiegoś kłopotu.
     Filipek nie usłyszał przestrogi mamy. Poszedł do pokoju oglądać bajkę w telewizji.
     Na drugi dzień Filipek obudził się pierwszy. Wstał z łóżeczka i poszedł obejrzeć swoje wojsko. Nagle, nadepnął gołą stopą na coś twardego i bardzo kującego. Noga mocno zabolała. Usiadł na podłodze, żeby zobaczyć, na co nadepnął i wtedy zauważył swojego poturbowanego żołnierzyka. Rozejrzał się dookoła. Jego żołnierze mocno poturbowani leżeli na całej podłodze a nawet pod stołem.
     - Kto popsuł moje wojsko? – krzyczał na całe gardło.
     Wszyscy zerwali się z łóżek i przybiegli do Filipka, żeby zobaczyć co się stało. Filipek stał nad swoim poturbowanym wojskiem i pokazywał co się stało. Jedni pogubili nogi, drudzy ręce, a jeden zgubił nawet głowę.
     - Jak ja teraz pokażę cioci takich zepsutych żołnierzy – prawie płakał z żalu.
     - Widzisz Filipku, wspominałam ci wczoraj, że możesz mieć z nimi kłopoty, ale ty nie słuchałeś – tłumaczyła mama.
     - Wojsko na noc musi być w koszarach, bo inaczej będzie walczyć bez ustanku – wyjaśniała babcia – gdybyś włożył ich do pudełka nic by się nie stało.
     - Nie martw się. Zaraz po śniadaniu naprawimy szkody i jak przyjedzie Amelka i ciocia, zrobimy wielką wystawę – pocieszył braciszka Kacperek.
      Od tego czasu Filipek zawsze pamiętał, że żołnierzyki na noc muszą wrócić do koszar na odpoczynek, nawet jeśli to są tylko zabawki.

czwartek, 17 października 2013

35. Jak Filipek strzela gole.

     Kacperek od pierwszej klasy grał w piłkę nożną. Dwa razy w tygodniu brał udział w treningach. Jego drużyna pod kierunkiem trenera robiła coraz większe postępy. Potwierdzeniem tego było zajmowanie coraz lepszego miejsca w różnych turniejach. Po upływie dwóch lat drużyna jego zdobyła puchar za zajęcie pierwszego miejsca w dość ważnym turnieju. Otrzymali także złote medale.
     Młodszy brat Kacperka Filipek obejrzał dokładnie medal, a po chwili podszedł do taty i powiedział:
     - Ja też chcę mieć taki medal. Tato zapisz mnie. Będę trenował tak jak Kacperek.
     - Jesteś młodszy. Będziesz miał treningi innego dnia, ale możesz chodzić z Kacperkiem. On będzie trenował, a ty będziesz obserwował jak grają i trenują starsi.
     Następnego dnia trening miał Kacperek. Filipek też przyjechał na trening. Stał z tatą obok boiska i obserwował grę chłopców. Na bramce stał Igor. Chłopcy po kolei strzelali do bramki, a on jej skutecznie bronił. Nikomu nie udało się strzelić gola. Nagle trener zawołał chłopców. Bartka i Tymka wysłał po piłki, a sam wyjaśniał chłopcom, jak należy prowadzić piłkę, aby nie uciekała tylko posłusznie toczyła się po boisku.
     Niestety Igor nie usłyszał wołania trenera i stał dalej na bramce gotowy jej bronić. Piłka, o której chłopcy zapomnieli toczyła się wolniutko w stronę bramki. Filipek wyjrzał zza taty i spostrzegłszy, że nikt nie biegnie strzelić gola rzucił się pędem do piłki. Zrobił wielki zamach nogą i strzelił gola. Tym razem Igorowi nie udało się obronić tak celnego gola, mimo, że rzucił się prosto na nadlatującą piłkę, to jednak piłka w ostatnim momencie prześlizgnęła się pod rzucającym się bramkarzem i zatrzymała się w bramce. Zanim Igor się podniósł Filipek przypomniał sobie, że to nie jego trening i błyskawicznie schował się za tatę.
     Gdy chłopcy przynieśli piłki trener odwrócił się, aby zawołać Igora i zdążył jeszcze zobaczyć wpadającą piłkę do bramki oraz obronę bramkarza. Zdziwiony popatrzył na chłopców i głośno zawołał:
     - Kto strzelił tego gola? Do tej pory nikomu nie udało się strzelić gola, gdy Igor stał na bramce.
     Igor podniósł się szybko, wyciągnął piłkę z bramki i biegnąc do kolegów głośno krzyczał:
     - Kto strzelił tego gola?
     Koledzy popatrzyli się zdziwieni na bramkarza i kręcili przecząco głowami, powtarzając:
     - To nie my, to nie my.
     Trener także bardzo zdziwiony dopytywał się:
     - Kto to zrobił?  - i dodał - Przecież piłka sama nie wpadła do bramki.
     Chłopcy podejrzliwie popatrzyli na siebie. Przez chwilę głowili się, dlaczego nikt nie chce się przyznać. Nagle Kacperek zauważył swojego braciszka, który starał się schować za tatę. Od razu domyślił się i szybko wyjaśnił trenerowi:
     - To pewnie zrobił mój młodszy brat Filip i boi się przyznać, że to on strzelił tego gola, bo to nie jest jego trening, tylko mój.
     Trener podszedł do taty i Filipa. Przywitał się z nimi i zapytał.
     - Filipku, czy to ty strzeliłeś tego gola?
     - Tak – prawie szeptem przyznał się chłopiec.
     - Dlaczego nie powiedziałeś nam o tym od razu?
     - Nie chciał się przyznać, bo bał się, że Kacperek i jego koledzy pogniewają się na niego, no i, że pan także będzie się na niego gniewał – wyjaśnił tata za Filipka.
     - Nie gniewam się. Pokazałeś moim chłopcom jak strzela się bramki, no i pierwszy pokonałeś Igora. Jak będziesz grał tak skutecznie w swojej drużynie to będziesz postrachem dla przeciwników. Gratuluję ci.
     Trener straszaków uścisnął mocno rączkę Filipka.
     Po tej przygodzie Filipek już nie przychodził na trening do Kacperka. Wolał chodzić na swój, bo między rówieśnikami czuł się pewnie i swobodnie.

piątek, 11 października 2013

34. Spotkanie z wiewiórką.

     Czteroletni Kacperek miał dwa ulubione miejsca, do których chodził najchętniej. Pierwszym miejscem był wielki plac zabaw. Tam spotykał się z rówieśnikami i wspaniale się bawił. Natomiast drugim miejscem był wielki park, w którym był niewielki staw i pływało po nim mnóstwo kaczek. Gdy szedł do parku zabierał ze sobą chleb dla nich.
     Pewnego jesiennego dnia Kacperek z babcią wybrał się do parku. Gdy już dochodzili do parku przypomniał sobie, że nie zabrał chleba dla kaczuszek.
     - Babci musimy się wrócić do domu, bo zapomniałem wziąć chleba.
     - Nie będziemy się wracać. Przed wejściem do parku jest duży sklep. Tam kupimy chleb.
     Sklep był duży i było w nim prawie wszystko. Największe było stoisko ze słodyczami. Kiedy Kacperek zobaczył tak dużo słodyczy stanął bardzo zdziwiony i dopiero po długiej chwili zawołał do babci:
     - Babciu czy mogę sobie coś wybrać?
     - Możesz, ale tylko jedną rzecz.
     Kacperek wybrał sobie duże brązowe groszki, które podobne były do orzechów laskowych.
     - Babciu, schowaj ich. Zjem, dopiero jak nakarmię kaczuszki.
     Nad stawem chłopiec starał się rzucać chleb jak najdalej, żeby nakarmić wszystkie kaczuszki, nawet te, co nie dopłynęły do samego brzegu. Tak mocno nachylał się nad wodą, że babcia musiała go trzymać za pasek od spodenek, bo łatwo mógłby wpaść do wody.
     - Już chyba wszystkie się najadły. Teraz zjem swoje groszki – oznajmił i szybko pobiegł do ławki.
     Ławka stała pod wielkim rozłożystym drzewem, którego długie gałęzie prawie jej dotykały. Babcia usiadła obok Kacperka i podała mu paczuszkę cukierków. Chłopiec wziął od babci paczuszkę i zerwał się z ławki, by pokazać takie wielkie groszki koledze Igorowi, który też przyszedł do parku nakarmić kaczki. Nagle przewrócił się. Torebka wypadła mu z rączki i prawie pół torebki cukierków wysypało się na trawę. Usiadł i zawołał do babci:
     - Czy mogę pozbierać te rozsypane cukierki?
     - Możesz, ale wyrzucimy ich do kosza, bo są brudne. Pomogę ci – odpowiedziała babcia.
     Nagle po gałęzi zbiegła mała wiewiórka, która złapała w łapki groszka i szybko z nim uciekła na drzewo.
     - Ona pewnie myśli, że to są orzechy laskowe – tłumaczyła babcia – na razie zostawimy te cukierki i zobaczymy, czy wiewiórka przyjdzie po następne.
     - Ciekawe, czy ona lubi słodycze – głośno myślał Kacperek.
     Podniósł się i usiadł z babcią i Igorem na ławce, bo był bardzo ciekawy. Po chwili wiewiórka ponownie zeskoczyła po groszka, a za nią druga. Obie złapały groszki w łapki i uciekły na drzewo.
     - Kacper, nie musisz chyba sprzątać tych rozsypanych cukierków. Zobacz wróciły znowu. Pewnie zabiorą wszystkie.
     - Nic dziwnego. Te groszki są o smaku orzechowym i pewnie im smakują.
     - Babciu, chciałbym im przynieść prawdziwych orzeszków, żeby zabrały ich sobie i były zadowolone tak jak kaczki.
     - Dobrze. Kupimy prawdziwe orzechy laskowe i przyniesiemy ich wiewiórkom.
     - Ja też przyjdę, bo chcę zobaczyć, czy po orzechy też tak chętnie przyjdą.
     Po kilku dniach obaj chłopcy znowu spotkali się w parku. Mieli ze sobą  małe torebki prawdziwych orzechów laskowych.
     - Usiądźcie na ławce pod tamtym drzewem – doradziła babcia i dodała – nie wysypujcie orzechów na trawę tylko trzymajcie je na otwartej rączce i chwilę poczekajcie. Zobaczymy, co będzie się działo.
     - Jak długo mamy czekać i po co? – pytał zniecierpliwiony Kacperek.
     Babcia nie zdążyła odpowiedzieć chłopcom, bo właśnie w tym momencie wiewiórka zeskoczyła z drzewa prosto na kolana Kaperka i delikatnie zabrała jednego orzeszka. Zeskoczyła na trawnik i zaczęła próbować orzeszka. Szybko go rozłupała i z wielkim smakiem zjadła. Potem znowu skoczyła na ławkę i zabrała następnego orzecha, ale tym razem wielkimi susami pomknęła na drzewo do swojej dziupli. Chłopcy zaniemówili z wrażenia, bo nie mogli uwierzyć, że wiewiórka wcale się nie bała. W torebkach zostało im jeszcze trochę orzechów. Tym razem wysypali orzeszki na ławkę między siebie. Odsunęli się trochę tak, aby orzeszki były dobrze widoczne z drzewa. Po chwili okazało się, że po orzeszki przyszły dwie wiewiórki. Zabierały orzecha, a po chwili wracały po następnego. Tak długo wracały po swój przysmak, że na ławce nie został ani jeden  orzeszek. W pewnym momencie udało się Kacperkowi pogłaskać wiewiórkę.
     - Czy mogę tą wiewiórkę zabrać do domu. Będę ją karmił jej przysmakami i dbał o nią.
     - Nie. Wiewiórki to zwierzęta, których nie trzymamy w domu. One muszą mieć dużą przestrzeń i wysokie drzewa. W domu byłoby im za ciasno, a jak wyszedłbyś z nią na spacer to uciekłaby na drzewo i na pewno nie chciałaby wrócić do ciasnego domu.
     - A czy będę mógł jeszcze raz przynieść im orzechów – zapytał smutny Kacperek.
     - Na pewno. Przyniesiemy im trochę więcej, żeby zrobiły sobie zapas na zimę – odpowiedziała babcia.
     Chłopiec był bardzo niecierpliwy i już następnego dnia wybrał się z babcią do parku. Usiadł na tej samej ławce co przedtem i zaczął się rozglądać.
     - Chyba nie ma już tych wiewiórek. Musiały sobie gdzieś pójść.
     - Są. Mają na tym drzewie dziuplę. Pewnie nas obserwują z góry – odpowiedziała babcia i usiadła obok Kaperka. Po chwili podała mu torbę z orzechami. Kacperek otworzył torbę, ale nie zdążył włożyć ręki, bo prosto z drzewa do otwartej torby wskoczyła wiewiórka i sama wzięła sobie orzeszka.
     - Wysyp część orzechów na ławkę, to łatwiej będzie jej zabierać przysmak – doradziła babcia.
     Po następne orzechy przyszła również i druga. Okazało się, że ta pierwsza wiewiórka była dużo odważniejsza. Skakała Kacperkowi na kolanka i pozwalała się głaskać. Prawie godzinę zabierały orzechy do swojej spiżarni, ale wszystkich nie zabrały.
     - Pewnie się zmęczyły, albo mają już pełną spiżarnię i nie mają gdzie ich chować – głośno myślał Kacperek i zapyta – zabierzemy resztę do domu?
     - Nie. Zostawimy ich na ławce. W tym parku na pewno mieszka więcej wiewiórek. Znajdą orzechy i zabiorą do swoich spiżarni.
     Gdy Kacperek podniósł się z ławki i szedł z babcią do domu przed nimi w trawie skakały dwie wiewiórki. Na skraju parku wskoczyły na nieduże drzewo i wesoło machały swoimi rudymi kitkami.
      - Babciu one nam dziękują i machają na pożegnanie. 

czwartek, 3 października 2013

33. Gdzie moja marchewka?

     Pewnego letniego dnia Filipek i Kacperek pojechali do cioci Teresy. Ciocia obierała warzywa na zupę. Filipek zobaczył obraną marchewkę i zapytał:
     - Ciociu, czy mogę schrupać tę marchewkę.
     - Filipku najlepsza jest świeża, którą wyrwie się z ziemi i obmyje. Idź do ogródka i wyrwij sobie taką.
     - Dla mnie też wyrwij – zawołał Kacperek.
     - Babciu, chodź ze mną to pokażesz mi tą najlepszą i najładniejszą.
     Z jednej strony domu cioci było niewielkie podwórko, zaś z drugiej strony domu był dość duży ogródek. W ogródku na kilku grządkach rosły warzywa, czyli marchewka, pietruszka, buraki, fasolka, pomidory, ogórki i rzodkiewka.
     - Filipku zobacz, wybierzemy do zjedzenia te średnie marchewki, będą najsmaczniejsze – powiedziała babcia i wyrwała pierwszą.
     Filipek wziął marchewkę i położył z boku grządki. Miał wyrwać jeszcze jedną dla Kacperka. Tą drugą postanowił wyrwać sam, żeby mu lepiej smakowała. Marchewka siedziała w ziemi dość mocno i wyrwanie jej zajęło mu trochę więcej czasu.
     - Teraz umyjemy marchewki i możecie je od razu chrupać – powiedziała babcia i dodała - weź też tę marchewkę, którą ja wyrwałam.
      Chłopiec pobiegł do miejsca, gdzie ją położył, ale jej tam nie było.
     - Babciu wzięłaś już ją, bo tu jej nigdzie nie ma? – zawołał.
     - Nie wzięłam, a pokaż mi gdzie ją położyłeś.
     Filipek pokazał babci niewielki kopczyk z ziemi z dziurką w środku.
     - Położyłeś marchewkę na kopcu kreta i pewnie wpadła do dziury.
     - Sama nie mogła wpaść przez tą niewielką dziurę. Musiał ją chyba tam ktoś wepchnąć – i zaproponował – położymy drugą marchewkę i będziemy obserwować, co będzie się działo.
     - Dobrze, połóż ją – zgodziła się babcia.
     Przez długą chwilę nic nie działo się. Szybko znudziło się Filipkowi czekanie i chciał już wziąć marchewkę, ale nie zdążył, bo i ta marchewka zniknęła w dziurze.
     - Czy krety jedzą warzywa? – zapytał.
     - Nie. Krety jedzą dżdżownice, larwy i pędraki żyjące w ziemi – odpowiedziała babcia.
     W tej chwili przybiegł Kacperek i zawołał:
     - Filip, gdzie moja marchewka?
     - Twoją marchewkę zjadł kret.
     - Przestań gadać głupstwa, przecież słyszałem, że krety nie jedzą warzyw.
     - Kacperku, Filipek ma rację marchewki zabrał kret – i dodała – może ma gościa, który lubi warzywa i zabrał je, żeby nimi poczęstować gościa.
     Kacperek po chwili wpadł na pomysł, żeby na kopcu położyć inne warzywa.
     - Może dowiemy się, co jego gość lubi najbardziej.
     Chłopcy wyrywali po jednym warzywie i kładli na kopiec. Z początku kret zabierał wszystkie warzywa, ale zanim wyrwali pozostałe, z kopczyka wyskoczyła pietruszka, potem burak i rzodkiewka.
     - Teraz już wiemy, że gość kreta lubi tylko marchewkę – stwierdzili obaj.
     Do ogródka przyszła ciocia i zapytała
     - Co tak długo wyrywacie dwie marchewki, przecież przez ten czas można  było by wyrwać wszystkie warzywa z ogródka.
     - Zobacz ciociu jak kret wyrzuca warzywa, które mu nie smakują – wyjaśniał Filipek i właśnie w tej chwili z kopca wyleciał w górę mały ogórek.
     - Widziałam wczoraj wieczorem kreta biegającego po ogródku, ale myślałam, że szuka dżdżownic, bo padał deszcz i dużo wyszło ich z ziemi.
     Ciocia podniosła warzywa, które wyrzucił kret i dokładnie ich obejrzała. Okazało się, że były pogryzione i nie nadawały się już do jedzenia.
     - Muszę wykurzyć tego kreta. Nie pozwolę mu podjadać i niszczyć moich warzyw.
     - A może to wcale nie kret tylko jakieś inne zwierzątko, które wykorzystało sobie korytarz kreta na swoje mieszkanie – powiedział tata, który słyszał całą rozmowę.
     - No to się jutro przekonamy, co to za zwierz – zawołała ciocia i pobiegła do garażu. Po chwili przyniosła wielką pułapkę.
     - Włożę do pułapki marchewkę. Może to zwierzę przyjdzie po nią. Musicie jutro też do mnie przyjechać, to zobaczycie, co weszło do pułapki.
     Następnego dnia chłopcy nie mogli doczekać się wizyty u cioci. Byli bardzo ciekawi, czy pułapka nie będzie pusta. Zaraz po powrocie rodziców z pracy tata zabrał ich do cioci.
     Gdy wjechali na podwórko od razu zauważyli pułapkę stojącą na ganku. Wysiedli z samochodu i pobiegli zobaczyć, co się złapało. Byli bardzo zdziwieni, gdy zamiast kreta zobaczyli dwie małe brązowe myszki.
     - Ciociu wcale nie musisz wykurzać tego kreta. Tata miał rację to były inne zwierzątka, a właściwie myszy – powiedział Kacperek.
     - No i babcia też miała rację, że krety nie lubią warzyw.
     - Tak, ale jak nie ma deszczu i dżdżownice siedzą głęboko pod ziemią to krety mogą rozkopać cały ogródek w poszukiwaniu jedzenia. Podkopane warzywa nie urosną tylko zwiędną na grządkach.
     - Lepiej niech kret sam pójdzie gdzie indziej – dodał Filipek.                                        - Pewnie już dawno poszedł sobie, bo gdyby tu był, to myszy nie zamieszkały by w jego korytarzu – wyjaśnił tata.